wulgaryzmy
Stara kamienica. Ta sama od trzynastu lat. Podwórko przypominające ocembrowaną studnię, koło której wybuchł niedawno spory pocisk.
Liszajowate ściany, z których płatami schodzi tynk. Rachityczny krzaczek i sąsiedzki gwar, któremu akompaniuje dźwięk butelek.
Życie.
Ale chyłkiem wkracza cywilizacja. Zakładają gaz. Koniec smrodliwego palenia w piecach, warstwy sadzy zalegającej każdy kąt i ogrzewanie na pstryknięcie.
Rozbieram piec i kuchnię węglową. Piec z żalem. Nakląłem się nieraz przy rozpalaniu, ale klimat… Inne ciepło, poblask ognia z uchylonych drzwiczek, kiedy świeciła się tylko mała lampka przy biurku.
Za to kuchni węglowej wcale mi nie żal. Zagracała tylko pomieszczenie, bo gotowałem i tak na elektrycznej.
Rozwalałem ją więc bez sentymentu, aż… nareperowałem i zostawiłem.
Takie listy pisze się tylko raz w życiu. I tylko dla siebie. No, może nie do końca...
Zamknę go w metalowej kasetce i zamuruję w tej samej kuchni kaflowej, w której znalazłem list Mosze. I w tym samym pojemniku. Wygląda porządnie i długowiecznie. Kiedyś prawdopodobnie ktoś go znajdzie i przeczyta. Ale nic nie zrozumie. Ja zrozumiałem, bo był ze mną Mosze.
Po roku zażywania przeróżnych tabletek i sześciotygodniowym pobycie w szpitalu, mogę powiedzieć wszystko..., ale tylko tej kartce.
To się wydarzyło naprawdę.
Gdybym opowiedział tę historię głośno, czekałby mnie znowu korowód lekarzy i leków. Po raz kolejny przechodziłbym przez męki wielogodzinnych rozmów z terapeutami każącymi opowiadać z najdrobniejszymi szczegółami każdą chwilę tygodniowego życia z kieleckim Żydkiem.
I starannie ukrywane, ironiczno-współczujące uśmieszki, maskujące oszustwo ich zainteresowania tą historią. Znów czekałyby leki, zdolne powalić byka i robiące ze mnie rachityczną roślinę, ledwie asymilującą rzeczywistość.
Dość. Dla nich będę wyleczony. A zamkniętą opowieść zamuruję dla kogoś nieznajomego. Kogoś, kto być może nie obdarzy jej pobłażliwym uśmieszkiem.
*
Nowe ogrodzenie szkoły powstawało w ramach oddolnej inicjatywy pracowniczej, wyrażonej odgórnie przez dyrektora naszej szkółki. Możliwości negocjacji z kierownictwem innej formy zaangażowania w życie placówki oświatowej to skala minus jeden – Depresja Żuławska. Czyli żadne.
Kopaliśmy więc w trzydzieści osób, sycząc „kurwa” przez zęby, rowek pod podmurówkę.
Po drugiej stronie był kirkut, kiedyś całkowicie zdewastowany i zarośnięty. Macewy walały się po całym terenie. Z ich części wybrukowana była nawet droga wewnętrzna na terenie szkoły. Jakaś fundacja z Izraela dokonała cudu za pomocą zielonych banknotów. Teren był teraz wykarczowany i ogrodzony stylowym ogrodzeniem z kutych prętów ze zwieńczającymi je gwiazdami Dawida. Żwirowe alejki i centralnie postawiony betonowy mur, na którym umieszczono uratowane i posklejane tablice nagrobne.
Tylko od naszej strony, straszył jeszcze drewniany, połamany płot. Wizyta przedstawicieli Fundacji Nissenbaumów u naszego szefa diametralnie zmieniła jego podejście do tego straszydła ogrodzeniowego. Zapewne nie bez wpływu było tu podpisanie jakichś umów o współpracy i wymianie grup młodzieży z żydowskimi Icusiami w Izraelu.
Łopata uderzyła głucho. Poprawiłem lekko jeszcze raz. To samo. Jakiś kamień? Odgrzebałem rękami ziemię i wyciągnąłem... czaszkę. Pożółkłą, bez paru zębów i z dziurką w potylicy.
Kirkut kiedyś był większy i na części jego terenu komuna zlokalizowała nasz budynek. Niemcy dokonywali tu masowych rozstrzeliwań podczas likwidacji getta.
Obracałem ją przez chwilę w dłoni, palcami wygrzebując ziemię z oczodołów i oczyszczając z reszek trawy i korzeni. Kierowany niewytłumaczalnym impulsem zapakowałem czaszkę do plecaka i wziąłem się dalej do roboty.
Z odrazą, ale i dziwną przyjemnością umyłem ją w domu pod bieżącą wodą. Kolor pozostał żółtawy z sinymi przebarwieniami na czerepie i kości jarzmowej, ale teraz matowo błyszczała i w ogóle prezentowała się nieźle.
Gdzie postawić?
Czułem, że muszę ją widzieć, w jakiś sposób mieć w zasięgu wzroku. Coś mnie do niej przyciągało.
Nie na półce, nie zobaczę jej z kuchni, regał też odpada – nie ma miejsca, same książki... Jest! Biurko z komputerem, widoczne z kuchni i łóżka.
No to, czerepku, będziemy się widzieć często i namiętnie.
Co ja bredzę? Wzrokowy kontakt podprogowy ze starą, szczerbatą czachą? Może na popielniczkę ją przerobić?
Janek aż podskoczył po wejściu do pokoju.
– Ależ super, tata! Skąd wziąłeś takie cacko? – Zaczął przyglądać się i obracać na wszystkie strony. – Nie dałbyś?
Powaliło gówniarza.
– Spadaj do obiadu, a potem do siebie. Lekcje...
Skrzywił się.
– Wiśnia jesteś.
Obejrzeliśmy wieczorem film z Seagalem. Chyba „W morzu ognia”.
Lubię sposób walki Stevena. Od niechcenia trzaskają stawy, kamienna, znudzona twarz i oszczędne ruchy. Chciałbym być taki jak on. Ileż spraw bym załatwił.
Na przykład problem upierdliwego dyra.
Jankes (czyli Janek) z wypiekami oglądał zmagania ze złem, dzielnego agenta. Może myślał o tym samym co ja?
Tylko u niego personalnym kłopotem mógł być nauczyciel historii. Podobno taki sam kutafon jak mój szef.
Cały czas przy oglądaniu filmu czułem dziwny niepokój. Jakby obecność kogoś obcego, kto przygląda nam się z ciemnych kątów lub zza uchylonych drzwi kuchni. Momentami miałem wrażenie poruszającego cienia, w mrokach domu.
Otrząsnąłem się. Głupia wyobraźnia pobudzona dzisiejszym wykopaliskiem.
Potem jeszcze długo siedziałem przed komputerem, choć i tak miałem kłopot ze skupieniem się. Co chwila zerkałem na czaszkę.
Kim byłeś albo byłaś?
Nie wiedziałem, jak rozróżnić płeć. Po stanie zębów? Siedemdziesiąt lat temu dbałość o stan uzębienia nie była powszechnym zjawiskiem. Szczególnie w kręgach biedoty.
Czy bolała ta przewiercająca czaszkę kula? Bałeś się czy było ci to już obojętne? Czy stałeś sam w obliczu śmierci, czy ktoś trzymał cię za rękę?
Światłocień lampki przykrywał mrokiem puste oczodoły i otwory nosowe. Ostro rysowały się łuki brwi. Przesunąłem po nich kciukiem, a następnie wsadziłem palec w dziurę po kuli.
Szkoda cię.
Miałem nieodparte wrażenie, że jakoś zmienił się jej wyraz. Jakiś lekki grymas, minimalnie inne ułożenie dolnej szczęki.
Co ja bredzę? Pewnie pod wpływem wyciągnięcia z gleby coś się tam obluzowuje, opada. Zawiasiki żuchwy pracują.
Oczy już mi się zamykały. Odłożyłem książkę na podłogę i zgasiłem lampkę. Odpływałem. Strzępki dnia... Jankes...dyro... ogrodzenie...
– Dobranoc.
Gwałtownie otworzyłem oczy i rozglądałem się po pokoju skąpanym w poświacie księżyca. Kto to powiedział, do kurwy nędzy?
Wzrok błądził bezładnie po otoczeniu.
Nikogo.
Uspokojony zamknąłem ponownie powieki i zasnąłem.
*
Rano gorączkowy ruch. Ja do pracy, syn do szkoły. Nauczyliśmy się sami szybko organizować. On – płatki, ja – kawa, i w drogę.
Jego matka poczuła zew kurewstwa, kiedy miał rok. Zostaliśmy sami: dziewiętnastoletni tatuś i roczne bobo. I mieszkanie w starej kamienicy w centrum miasta, łaskawie przydzielone przez wydział lokalowy. Ileż pracy trzeba było włożyć w doprowadzenie tej ruiny do stanu używalności!
Ale trzeba będzie je opuścić. I to w tak upokarzających okolicznościach.
Syn poszedł do szkoły. Miałem jeszcze chwilę, więc otworzyłem okno, postawiłem kawę na parapecie i przyniosłem czaszkę.
Z podwórza intensywnie buchało zapachem jaśminu. W kącie tej studni dogorywało kilka rachitycznych krzaków tej rośliny. Olewanych regularnie przez psy starej Domaradzkiej, urzędującej dzieciarni i nocnych imprezowiczów. Cud, że jeszcze kwitły po takiej dawce amoniaku.
Czaszka wyraźnie zmieniła swój wyraz „twarzy”. Coś się chyba w niej poluzowało, bo sprawiała wrażenie po prostu szczerbato-uśmiechniętej.
Zacząłem się ubierać. Coś mnie tknęło. Wróciłem się od drzwi i pstryknąłem ją w brodę z poważną miną.
– Pilnuj majątku, czerepiku. Idę.
– Do widzenia.
Zamarłem w progu z uniesionymi kluczami i rozejrzałem się czujnie dookoła.
Nikogo.
Po powrocie Janek zabrał się za podgrzewanie obiadu. Pierogi, podrzucone przed południem przez babcię, naszej dysfunkcyjnej i niepełnej rodzinie złożonej z syna i wnuka, skwierczały na patelni.
Kochana staruszka. Jeszcze zdążyła pomyć gary i posprzątać.
– Ociec (jak ja nie cierpię, kiedy tak do mnie mówi!), babcia to się na kompie uczy działać?
Spojrzałem na niego jak na wariata.
- Babcia i komputer. Dobre.
– No, nie patrz tak na mnie. Wszystko mam pokopane, poprzestawiane. Ktoś włączył i zrobił Sajgon. Wciskał, co się da. Kurczę, pokasowane mam, wylogowane. Normalnie słoń w składzie porcelany...
Przerwałem mu, gwałtownie machając ręką i krztusząc się pierogiem. Widelec brzęknął o talerz.
– Przestań, do cholery. Babcia uważa komputer za diabelski pomiot i bez święconej wody nie podchodzi bliżej niż na metr. Ciebie uznaje za czciciela sekty klawiszowców, za czas mu poświęcony. Nigdy by tego nawet nie dotknęła... sam musiałeś coś porobić...
Żachnął się.
– Może i jestem cienki z matmy, ale nie z informatyki. Wszystko wygląda tak, jakby granat wpadł do środka.
– Coś się musiało pochrzanić... albo może przy sprzątaniu faktycznie coś dotknęła. Dasz radę...?
Skrzywił się.
– Spróbuję..., ale to na pewno nie ja.
Leżałem na łóżku, czytając „Noce Królowej” Mireille Calmel.
Piękna, zmysłowa książka o Eleonorze Akwitańskiej. Autorka opisała cudownie skomplikowaną osobowość kobiet, ich sposób przeżywania miłości, jej siłę i wielowymiarowość. Opisy seksu są tak sugestywne i plastyczne, że sam czasami czułem wzwód.
Dawno nie miałem kobiety.
Z pokoju Jankesa, jak ze studni, dobiegały przekleństwa i czasami walnięcie pięścią w pulpit biurka. Zmagał się dzielnie z kompem.
Zaraz do niego pójdę. Jeśli będą tam sine zwłoki i struga śliny cieknąca z pyska, to znaczy, że przegrał ten pojedynek.
Również dziś nie mogłem się skoncentrować. Cały czas towarzyszyła mi czyjaś obecność. Coraz bardziej dojmująca. Momentami lekki przeciąg poruszał włosami, jakby ktoś szybko przechodził u wezgłowia. Prędko zadzierałem głowę, ale migał tylko jakby niewyraźny cień w rozwianej, długiej kapocie.
Gary zadzwoniły w ciemnej kuchni. Zarwałem się na nogi
– Kto tam? - Głos mi zadrżał. Całokształt ostatnich odczuć spowodował, że wzbierała we mnie fala strachu? Lęku? Paniki? Ktoś (coś) ewidentnie kręciło się po domu.
– No, jest tam, kurwa, kto?
Cisza. I jakby przytłumione sapanie.
W drzwiach swojego pokoju stanął syn. Pomieszczenia mamy w amfiladzie, więc patrzył to na mnie, to w otwarte drzwi kuchni.
Dziwny to był wzrok.
– Tata, z kim ty ostatnio gadasz?
Istotnie, dziś parę razy nakrył mnie na mówieniu do czaszki. Nie wiem, skąd wypływała moja chęć monologu z nią. Coś jest nie halo z głową?
Czekając na sen, czujnie wyostrzyłem zmysły. Cały czas dochodziły mnie jakieś stuki, mruknięcia, szuranie, pobrzękiwania. Byłem już pewien niewidzialnego lokatora. Pytanie brzmiało: co lub kto to jest? A może faktycznie coś się dzieje z moją psychiką? Jakaś paranoja? Neuroza? Psychoza? Spojrzenia Jankesa, kiedy mi się przyglądał, wskazywało na to. On nic nie słyszał ani nie widział.
– Cześć, duchu. Może byś wyjaśnił... Powiesz, kim jesteś? Co tu robisz? Dlaczego przyszedłeś do mnie? Mam zacząć wierzyć w duchy, czy iść do lekarza?
– Cześć. Jutro pogadamy.
Nawet się nie podniosłem. Przyjąłem tę odpowiedź spokojnie i zasnąłem.
*
Już na klatce wyczułem jakieś intensywne zapachy. Co te Cygany znowu gotują?
Mam ich za sąsiadów. Jakiś idiota w latach sześćdziesiątych wymyślił, że ich ucywilizuje i zmusi do porzucenia koczowniczego trybu życia. Wyszła katastrofa. W zasadzie kompletnie nie rozumiem ich mentalności i sposobu funkcjonowania. Potrafią być bardzo uczynni, ale jak zabrakło im drewna do pieca, to rozebrali poręcz. Pierdolnąłem w stanie wskazującym na spożycie aż na półpiętro, gdy próbowałem przytrzymać się barierki. Komplet wypoczynkowy kupili najdroższy, z białej skóry, ale stoi w folii, a oni śpią obok – na podłodze.
Ot, taki dziwny naród.
Co oni teraz znowu gotują za truciznę? Wali czosnkiem, cebulą i jakimiś przyprawami.
Po otwarciu drzwi aż buchnęło w nos.
Ktoś stał przy mojej kuchence, energicznie mieszając łychą w garze. Kuchnia była zaparowana i pełna opisanych wcześniej zapachów.
Stałem jak wmurowany.
Facet ubrany był dziwnie. Jakoś tak niedzisiejszo. Szerokie, bufiaste spodnie, biała koszula z rosyjską stójką i dziwna, rozcięta po bokach kamizelka. Na stopach rozklapane, filcowe kapcie. Poświstywał niewyraźnie „Miasteczko Bełz”.
Odwrócił się, a ja o mało nie zemdlałem. Na masywnym, jakoś tak niewyraźnie zarysowanym tułowiu, osadzona była czaszka! Ta moja. Ale miała już częściowo skórę i mięśnie wokół ust i na czole. Po bokach wiły się długie pejsy, a na głowie plackami zalegały owłosione kawałki. Ohyda.
Skąd się to wzięło u mnie w domu?
Istota uśmiechnęła się, rozciągając mięśnie twarzoczaszki, doskonale widoczne w miejscach, gdzie nie było skóry.
– Witaj w domu. Właśnie robię potrawkę z gęsich pipek. Trzeba się napracować, żeby dobrze wyszło. Wiesz, musisz najpierw kilka razy sparzyć wrzątkiem...
– Kurwa mać! – Oddychałem głęboko, opierając się o futrynę.
– ... a potem trzeba podsmażyć cebulę z czosnkiem i wszystko razem...
– Zamknij się!!!
Zamilkł i spojrzał na mnie pustymi oczodołami. Jezu, jakie to dreszczowate uczucie. Wzrok pustych oczodołów.
Ugiął kolana, jakby chciał usiąść i rymnął bezgłośnie na podłogę.
– Na cadyka Mojzesowicza! – Zbierał się z trudem. – Tu stał zawsze mój fotel. – Uśmiechnął się z zażenowaniem, patrząc na mnie i podszedł bliżej.
– Jestem Mosze Abramowicz. Kiedyś tu mieszkałem. Jeszcze w czasie wojny, dopóki nas nie zabrali przy likwidacji getta. Wiedziałeś, że tu w czasie wojny było getto?
Wyciągnął rękę, ale zaraz ją cofnął.
– Ech, nie bardzo możemy się przywitać. Jestem trochę... hm... niematerialny.
W głowie miałem kołowrót myśli. Oddychałem głęboko. Zamykałem i otwierałem oczy, mając nadzieję na zniknięcie problemu. Ale on nie znikał. Nawet jakby bardziej materialny się stawał!
– Usiądź – zadysponował.
Jak manekin podszedłem do taboretu. Ręce na kolanach, oczy cały czas zamknięte. Bałem się je otworzyć. W głowie czułem przemieszczające ładunki elektryczne, powodujące krótkie zwarcia, szczypiące synapsy i receptory.
– Opowiem ci swoją historię...
*
Długo w nocy nie mogłem zasnąć. Przyglądałem się stojącej na biurku czaszce i byłem przekonany, że ona też na mnie patrzy. Ale nie bałem się już jej pustego wzroku. Rozmyślałem o historii, którą usłyszałem.
Urodził się i wychował w tym mieszkaniu. Potem mieszkał w nim razem z drugą żoną, Różą i córeczką, Rachel. Matka Rachel – Estera – zmarła przy porodzie.
Z Różą stworzył kochającą rodzinę, a córka świetnie się rozumiała z jego nową żoną.
Całą tę sielankę przerwała wojna.
Z części śródmieścia utworzono getto. Ten dom wpisał się akurat w niemiecki projekt wyodrębnienia Żydów. W 1943 roku, w ramach planu „ostatecznego rozwiązania”, rozpoczęto likwidację getta. Większość mieszkańców wywieziono do Auschwitz. Garstka potencjalnie użytecznych doczekała grudnia. Ich rodziny też. Wywieziono ich ciężarówkami na stary kirkut i tam rozstrzelano.
Wszystkich.
Małą Rachel też.
Nauka jest jeszcze w powijakach. Ile energii, tajemnic i równań jest jeszcze nieodkrytych przez człowieka. Takim nieodkrytym i niezrozumiałym bytem był Mosze. Trzymał i dotykał materialne przedmioty, ale sam nie był materialny. Parę razy celowo ocierałem się o niego, ale przenikałem przez ciało. Jednocześnie wpieprzał te gęsie pipki, aż mu się... no tak, przecież nie miał jeszcze uszu.
Kompletnie bez sensu!
*
– Tata, z kim ty znowu gadasz? – Janek rozdarł się ze swojego pokoju.
Myślałem, że gówniarz rżnie na kompie w słuchawkach i gadałem sobie z Mosze. Gdzie on wlewa, i co się dzieje z herbatą, którą żłopał z upodobaniem na hektolitry?
– Z Mosze.
Syn w drzwiach ze słuchawkami na szyi.
– Ociec, co się z tobą dzieje? Tu nikogo nie ma, a ty siedzisz i gadasz. Nawet drugą herbatę zrobiłeś. Wszystko w porządku?
Nic młotek nie rozumie.
– Mosze to dawny mieszkaniec tego domu. Bardzo fajny gość i świetnie nam się gada. Szkoda, że go nie widzisz.
Przyglądał mi się długo spod przymrużonych powiek.
Wytrzymałem.
– Nie gotuj jutro dla mnie. Idę do babci. – Odwrócił się – Aha. – rzucił przez ramię. – I pozdrów ode mnie Mosze.
*
Przesiedzieliśmy całe popołudnie.
Jankes został u babci na noc, więc nic nie przeszkadzało nam w konwersacji.
Ładnie się chłop zarastał i odbudowywał.
Było już jedno oko, brwi i oraz większość skóry głowy. Wąski nos z lekkim garbem, kręcone, ciemne włosy i broda. Męskie rysy twarzy. Jakby go wsadził w jeansy i adidasy, dziewczyny by sikały na jego widok. Jakąś brykę dodać i wszystkie jego.
Głos miał niski, matowy. Ciekawie opowiadał. Jakoś tak znajomo brzmiały mi jego opowieści...
„...Estera była śliczną dziewczyną. Jej rodzice mieli sklep żelazny na rogu Dużej i Poniatowskiego. Od zawsze mi się podobała. Jej ojciec stanowczo zabronił nam spotkań. Byłem biedny jak mysz kościelna. Mój tato pracował w hucie, matka w domu. Miałem siedmioro rodzeństwa. Ledwo wiązaliśmy koniec z końcem. Cóż to za partia dla bogatej Esterki? Jak miała osiemnaście lat, uciekła nocą w samej pidżamie. Bracia oddali nam pokój, przenosząc się do kuchni. Stary Blumhof wydziedziczył ją i zabronił pokazywać się w rodzinnym domu. Pięknie nam było. Tak kochająco. Biednie, ale razem. Aż do narodzin Rachel. Zakażenie połogowe. Strasznie cierpiała, a ja siedziałem i trzymałem ją za rękę, słuchając wycia. Nie miałem już łez. Zostałem sam z Rachel.”
...Małgosia była śliczną dziewczyną. Ojciec na kontrakcie w Libii. Przyjemność posiadania zielonych w ilościach znacznych zaczęła ją psuć. Pomiędzy egzaminami maturalnymi z polskiego i matmy spotkaliśmy się u niej. Miała być wspólna nauka, ale obydwoje wiedzieliśmy, czego chcemy. No i zalęgnął się Jankes. Po roku dolary i pustostan mózgowy zrobiły jeszcze większe spustoszenie w jej życiorysie. Chciała się bawić, używać życia, a tu mały pokój i pieluchy. Kiedy zastałem ją w łóżku z moim kolegą, bez słowa spakowała się i wyszła. Zostałem sam z Jankiem.
„...Poznałem ją przypadkiem. Róża pracowała w księgowości, a ja byłem pomocnikiem majstra na odlewni. Wspólny piknik zakładowy i jej perlisty śmiech, kiedy opowiadałem jakieś zabawne historyjki. A potem spotkanie w kawiarni Zielińskich na rynku. Razem z Rachel. To dziwne, ale od razu przypadły sobie do gustu. Lepiej potem dogadywały się między sobą niż ja z córką. Było nam wtedy tak dobrze...”
... Poznałem ją przypadkiem. Miała do wyboru kilka stażów po studiach. Wybrała naszą szkołę. Andrzej – wuefista zorganizował u siebie imprezę urodzinową. Zaprosił też Jolę. Zaiskrzyło od pierwszej wymiany zdań. Niby omijaliśmy się, ale tak, żeby zawsze przypadkiem znaleźć na swojej drodze. Po trzech miesiącach mieszkała już z nami. Świetnie dogadywała się z Jankesem. Lepiej niż on ze mną. W końcu różnica wieku między nimi wynosiła tylko dziesięć lat. Kumpli czasami dzieli większy dystans. Dostała zaproszenie od koleżanki do pracy w hotelu na egzotycznej wyspie, Teneryfie. Po roku przysłała zawiadomienie o swoim ślubie. Napisała: z tobą to jak puścić poręcz w czasie szybkiego schodzenia. Nie mogę tak żyć. Było nam kiedyś tak dobrze...
„... Przyszli jak do siebie. Wysoki esesman spojrzał z pogardą na mnie, Różę i tulącą się do niej Rachel.
– Pół godziny, spakować – powiedział łamaną polszczyzną. – Wy jechać arbait.
Wiedziałem co to za roboty. W najlepszym razie funkcja opału w piecu Auschwitz. A najpewniej nas rozwalą. Za mało nas na transport. Spojrzałem na moje kobiety i coś wielkiego zatkało mi gardło. Rósł bezbrzeżny, dojmujący smutek rwący wnętrzności, szarpiący kłami serce. Chciałem paść na kolana i wyć do Pana o miłosierdzie. Ale pewnie miliony moich rodaków już to robiło, a On ich nie wysłuchał. Trzeba opuścić dom, w którym się wychowałem i przeżyłem najpiękniejsze lata. Wszystko trzeba zostawić za sobą...”
... Przyszedł jak do siebie. Mój dobry kolega, który tak świetnie zaopiekował się moją żoną.
– Nie mamy gdzie mieszkać – oznajmił.
Patrzyłem na niego z nienawiścią.
– Chuj mnie to obchodzi.
– Nie do końca – uśmiechnął się złośliwie – Ewa wystąpiła do sądu o opiekę nad Jankiem. Wiesz, że każdy sąd przyzna dziecko matce. Powie, że zmądrzała i chce syna. Nic nie zrobisz. Chyba że...
Oparłem głowę o ścianę i zamknąłem oczy. Trzeba szybko decydować.
– Kiedy mamy się wyprowadzić?
– Mamy wynajęte mieszkanie do końca roku. Musisz w tym czasie coś znaleźć. Zdążysz.
Było nam tak dobrze. Wszystko trzeba zostawić za sobą.
I jak tu nie polubić Mosze? Szczególnie, kiedy płakał tylko jednym okiem.
*
– ... Coś się z nim niedobrego dzieje... no, nie wiem. Gada sam do siebie, herbaty dwie robi, jakieś dziwne potrawy jemy... e, babcia, skąd ja mam wiedzieć. Nie, nie gada ze mną... no dobra, będę go obserwował... dobra, zadzwonię, jakby co. No to pa.
Słyszałem całą jego rozmowę z moją matką. Nie domknął drzwi pokoju. Nic nie rozumieją.
Mosze pichcił swoje żydowskie potrawy, a to karpia w galarecie, jakieś pierożki, macę z jakimś dziwnym sosem. Nawet dobre było i Jankes wpieprzał z ochotą.
A teraz mówi, że dziwne.
Czaszka na niematerialnym tułowiu odbudowała się całkowicie. Nikt by nie pomyślał, że jest bytem nieistniejącym. A może to ja jestem zjawą, która egzystuje w jego niematerialnym świecie?
Usiedliśmy na fotelach przy ławie. Już dawno przestałem się przejmować wzrokiem syna, kiedy twierdzi, że gadam sam do siebie.
– Będziemy się musieli rozstać, przyjacielu. – zaczął bez ogródek. – Czas na mnie, ale...
– Co ale? – przerwałem.
– Daj mi skończyć. Nacieszyłem się tym domem i tobą. Wołają mnie.
Patrzyłem przed siebie. Szkoda, że musi wracać. To jest w porządku facet.
– Więc posłuchaj. Za najniższym, narożnym kaflem w piecu kuchennym jest skrytka. Znajdziesz tam list i trochę złota. Zrób to, co jest napisane w tym liście, proszę. Kiedy po nas przyszli, Róża, zaczęła się pakować. Czepiała się nadziei, że faktycznie zawiozą nas na roboty. Ja wiedziałem, że tak się nie stanie. Miałem wizję tego, co się stanie. I napisałem ten list do ciebie. Oczywiście nie wiedziałem, jak będziesz wyglądał i czym się zajmował, ale wiedziałem, że ktoś taki jak ty, znajdzie mnie kiedyś. I ten list także... Aha, przeproś syna za komputer. Byłem ciekawy, jak to działa i chyba trochę szkód mu narobiłem.
Jak byłeś w pracy, trochę wychodziłem. Dziwny jest ten świat, w którym żyjesz. Taki prędki. Wtedy wszystko toczyło się wolniej.
Skrzywił się i dotknął mojego ramienia.
Poczułem ten dotyk!
Po chwili kontury ciała zaczęły się rozmazywać, stawały półprzezroczyste. Z głowy dematerializowały się włosy, skóra, mięśnie. Gdy nie było już nic, naga czaszka spadła na podłogę i potoczyła pod stół.
– Czemu nią rzucasz? – zapytał syn, wchodząc.
– Sama upadła. – Przełknąłem gulę żalu w gardle.
*
Już mnie nie ma, kiedy to czytasz. Zrób coś dla mnie. Wiedziałem, że spotkam kogoś takiego jak ty. I spełnisz moją prośbę. Mówiłem ci, że dobito mnie w innym miejscu niż rozstrzeliwano pozostałych. Nie jestem z moją Różą i Rachel. To dla ciebie pewnie ckliwe, ale w moim świecie to sprawa kluczowa. I nie ma potrzeby tego wyjaśniać. Na kirkucie powinien być wielki głaz narzutowy. Sto kroków od niego, dokładnie na północ, leżą Róża i Rachel. Jedź tam ze mną i zakop dokładnie w tym miejscu. To dla mnie bardzo ważne. Dziękuję ci. Nie znam twojego imienia, ale zawsze będę pamiętał, co dla mnie zrobiłeś. To może ci się przydać, kiedy znajdziesz się w moim świecie.
PS. Złoto możesz zatrzymać. To za przysługę.
I ty mi, Mosze, chcesz płacić!?
Spakowałem do plecaka czaszkę, małą saperkę i złoto. Kilkanaście carskich rubli, bransoletkę i cztery grube łańcuszki.
– Janek, wychodzę! – krzyknąłem w głąb domu.
Wszedł do przedpokoju.
– Oszalałeś, tatko. Leje jak z cebra. Gdzie ty idziesz w taką pogodę, i to w niedzielę?
No faktycznie, lało porządnie.
– Mam coś ważnego do załatwienia. Będę za dwie godziny. Zupę masz na kuchence (Mosze jeszcze zdążył ugotować barszcz czerwony).
Nie lubię tego wzroku Jankesa. Czujny, podejrzliwy.
– Oki.
Przepełnioną „czwórką” dojechałem na cmentarz. Oczywiście żywego ducha w taką pogodę. Jak jest ciepło, to chętnie urządzają tu imprezy okoliczni pijaczkowie. Ale nie dziś.
Odnalazłem głaz, odmierzyłem kroki i zacząłem kopać. Po godzinie dotarłem do kości. Łopata stukała głucho, kiedy dźgałem ostrzem saperki w wykopie. To tutaj.
Włożyłem czaszkę Mosze i wrzuciłem złoto.
Może tam też, przyjacielu, potrzeba twardej waluty?
Zasypałem.
Lało cały czas. Położyłem się na wznak koło kopczyka. Deszcz spływał mi grubymi kroplami po twarzy i włosach. Byłem całkiem przemoczony, ale nie miałem ochoty się stąd ruszać.
– Tatko! – Ujrzałem nad sobą mokrą gębę Jankesa. – Co z tobą?
– Co ty tu robisz?
– Pojechałem za tobą. Dobrze, że był tłok w autobusie.
– Chodź. – Wziął mnie pod ramię.
Wstałem niechętnie.
– Babcia czeka już w samochodzie. Przed chwilą przyjechała. Dzwoniłem do niej.
Szliśmy po mokrej trawie. Lśniła w wychodzącym nieśmiało przez ciemne chmury, słońcu.
Zatrzymałem się.
– Dokąd jedziemy?
Ścisnął mnie za ramię.
– Do szpitala. Babcia już wszystko załatwiła.
Żydek [18+]
4Nic dodać, nic ująć – świetne. Gratulacje
Historia świetna, przeplatanie czasów idealne, napisane dobrze, czyta się płynnie i z ciekawością. Może tylko to zakończenie, takie przewidywalne. Może by tak coś jeszcze wymyśleć z synem? Że widzi te szczątki i ….
I nie byłabym mną gdybym
:
.


Historia świetna, przeplatanie czasów idealne, napisane dobrze, czyta się płynnie i z ciekawością. Może tylko to zakończenie, takie przewidywalne. Może by tak coś jeszcze wymyśleć z synem? Że widzi te szczątki i ….
I nie byłabym mną gdybym

Jak dłuższy czas to raczej jedna "k" to za mało?Kopaliśmy więc w trzydzieści osób, sycząc „kurwa” przez zęby, rowek pod podmurówkę.
Jak jest czaszka to chyba jeszcze pozostałe kości? Albo napisz, że dziwnym trafem nic więcej, lub że dalej nie kopał by nie trafić.., ta scena jest po prostu niepełna.Obracałem ją przez chwilę w dłoni, palcami wygrzebując ziemię z oczodołów i oczyszczając z reszek trawy i korzeni.
Dawne czasy się przypomniały (powiedziała z westchnieniem)Nowe ogrodzenie szkoły powstawało w ramach oddolnej inicjatywy pracowniczej, wyrażonej odgórnie przez dyrektora naszej szkółki.

A to pewna niespójność. Ma czaszkę w domu więc czemu aż tak się dziwi, że czuje jakąś obecność? Gdyby jej nie było, to jego niepokój byłby zrozumiały, ale tak, to to nieco nie pasuje.Cały czas przy oglądaniu filmu czułem dziwny niepokój. Jakby obecność kogoś obcego,
Tu ktoś mógłby się przyczepić, że zbyt naukowe (bo do tego tekstu jest). Ale mi to pasuje, facet jest na skraju szaleństwa więc łapie się czegoś co zna na co dzień, czegoś naukowego właśnie.W głowie czułem przemieszczające ładunki elektryczne, powodujące krótkie zwarcia, szczypiące synapsy i receptory.
Wszystko po tym, lepiej utnij. To, po co przyjechała, jest opowiedziane przecież już na początkuPrzed chwilą przyjechała. Dzwoniłem do niej.

Rozbieram piec i kuchnię węglową. Piec z żalem. Nakląłem się nieraz przy rozpalaniu, ale klimat… Inne ciepło, poblask ognia z uchylonych drzwiczek, kiedy świeciła się tylko mała lampka przy biurku.
Znów czekałyby leki, zdolne powalić byka i robiące ze mnie rachityczną roślinę, ledwie asymilującą rzeczywistość.


Dream dancer
Żydek [18+]
5Należy Ci się szersza odpowiedź bo się napracowałaś. Nie pierwszy raz u mnie.
1. Jak sobie wyobrażasz to zdanie? Sycząc "kurwy" przez zęby? Trochę bez sensu. O zjawisku w takim ujęciu pisze się w liczbie pojedynczej.
Inna sprawa, że zdanie jest kulawo napisane. Inaczej powinien wyglądać szyk.
2. Nie bardzo wiem, co wniosłaby informacja o znalezieniu również kości. To czaszka jest clou opka. Ta informacja nic by nie uzupełniła, ani nie dodała poza nadwymiarowością opisu. Jest więc zaskoczony sytuacją, bo w końcu odbudowujące się materialnie duchy nie są codziennością w kostnicach, czy zakładach patologii.
4. Nie widzę niespójności. Przynosisz do domu autentyczną czaszkę i zaczynasz słyszeć jakieś głosy lub czujesz czyjąś obecność. Ten związek przyczynowo - skutkowy rodzi obawy, wprowadza schizę w życie i zaskakuje peela, który nie umie sobie poradzić z sytuacją. Dopiero akceptacja zjawiska pozwala mu ogarnąć się, ale na poziomie jakiejś psychodelii.
6. Myślałem o takim zakończeniu, ale trzeba wziąć pod uwagę różnorodność czytelników. Dla jednych taki poziom niedopowiedzenia jest oki, inni oczekują bardziej zamkniętego zakończenia. Z takim wytwarza się pewna hiperbola pomiędzy początkiem i końcem.
Sam teraz widzę za to parę baboli. Choćby raz są pomylone imiona. Małgorzata zamienia się w Ewę.
Dzięki za lekturę i słowo
)
Dodano po 1 minucie 39 sekundach:
Kurczę, ostatnie zdanie z punktu 2 należy do punktu 3.
1. Jak sobie wyobrażasz to zdanie? Sycząc "kurwy" przez zęby? Trochę bez sensu. O zjawisku w takim ujęciu pisze się w liczbie pojedynczej.
Inna sprawa, że zdanie jest kulawo napisane. Inaczej powinien wyglądać szyk.
2. Nie bardzo wiem, co wniosłaby informacja o znalezieniu również kości. To czaszka jest clou opka. Ta informacja nic by nie uzupełniła, ani nie dodała poza nadwymiarowością opisu. Jest więc zaskoczony sytuacją, bo w końcu odbudowujące się materialnie duchy nie są codziennością w kostnicach, czy zakładach patologii.
4. Nie widzę niespójności. Przynosisz do domu autentyczną czaszkę i zaczynasz słyszeć jakieś głosy lub czujesz czyjąś obecność. Ten związek przyczynowo - skutkowy rodzi obawy, wprowadza schizę w życie i zaskakuje peela, który nie umie sobie poradzić z sytuacją. Dopiero akceptacja zjawiska pozwala mu ogarnąć się, ale na poziomie jakiejś psychodelii.
6. Myślałem o takim zakończeniu, ale trzeba wziąć pod uwagę różnorodność czytelników. Dla jednych taki poziom niedopowiedzenia jest oki, inni oczekują bardziej zamkniętego zakończenia. Z takim wytwarza się pewna hiperbola pomiędzy początkiem i końcem.
Sam teraz widzę za to parę baboli. Choćby raz są pomylone imiona. Małgorzata zamienia się w Ewę.
Dzięki za lekturę i słowo

Dodano po 1 minucie 39 sekundach:
Kurczę, ostatnie zdanie z punktu 2 należy do punktu 3.

Żydek [18+]
6Całkiem niezły tekst. Jest pomysł, jest fabuła, jest panowanie nad bohaterem i historią.
Są gratulacje
Co do tych zębów, to mam tylko taką nieśmiałą uwagę, że wysyczane słowo nie posiada głosek naturalnie syczących, więc może lepszym wyborem byłoby cedzenie. Ale to tylko moje widzimnie się.
Są gratulacje

Co do tych zębów, to mam tylko taką nieśmiałą uwagę, że wysyczane słowo nie posiada głosek naturalnie syczących, więc może lepszym wyborem byłoby cedzenie. Ale to tylko moje widzimnie się.
Jako pisarz odpowiadam jedynie za pisanie.
Za czytanie winę ponosi czytelnik.
Za czytanie winę ponosi czytelnik.
Żydek [18+]
8Przede wszystkim, dziękuję za odpowiedź, już zacieram rączki
. A wystarczy – "po wielokroć sycząc"
Momentami miałem wrażenie poruszającego cienia, w mrokach domu.
„No dobra, - otrząsnąłem się. - to wykopalisko nieco mną wstrząsnęło więc mogę mieć sobie jakieś zwidy, ale to nie powód żeby od razu podskakiwać na krześle.
6. Myślałem o takim zakończeniu, ale trzeba wziąć pod uwagę różnorodność czytelników. Dla jednych taki poziom niedopowiedzenia jest oki, inni oczekują bardziej zamkniętego zakończenia. Z takim wytwarza się pewna hiperbola pomiędzy początkiem i końcem.
Ok.

Jak kopali dłuższy czas, to raczej nie mogli użyć tego wyrazu tylko raz (liczba pojedyncza)?1.Jak sobie wyobrażasz to zdanie? Sycząc "kurwy" przez zęby? Trochę bez sensu. O zjawisku w takim ujęciu pisze się w liczbie pojedynczej.

To jest raczej moje odczucie sytuacyjne. Po prostu, znalazł czaszkę i już? Gdyby od razu wstał i odszedł, to by było jasne, ale masz: „wziąłem się dalej do roboty.” I nic nie znalazł? Deus ex machina?2. Nie bardzo wiem, co wniosłaby informacja o znalezieniu również kości. To czaszka jest clou opka. Ta informacja nic by nie uzupełniła, ani nie dodała poza nadwymiarowością opisu.
To mi trudno określić, mam po prostu takie odczucie, że on się za bardzo dziwi że słyszy (trochę oczywiście by mógł). Jak ma czaszkę w domu, a w końcu to szczątki żywej kiedyś istoty, to naturalną reakcją jest pewien niepokój, wytrącenie z równowagi, coś jak irracjonalne poczucie bycia śledzonym. Akceptacja, że może czuć się nieco dziwnie (chyba, ze on taki dresiarz, co to go nic nie rusza?). Więc, przydałoby się coś jak:4. Nie widzę niespójności. Przynosisz do domu autentyczną czaszkę i zaczynasz słyszeć jakieś głosy lub czujesz czyjąś obecność. Ten związek przyczynowo - skutkowy rodzi obawy, wprowadza schizę w życie i zaskakuje peela, który nie umie sobie poradzić z sytuacją.
Momentami miałem wrażenie poruszającego cienia, w mrokach domu.
„No dobra, - otrząsnąłem się. - to wykopalisko nieco mną wstrząsnęło więc mogę mieć sobie jakieś zwidy, ale to nie powód żeby od razu podskakiwać na krześle.
6. Myślałem o takim zakończeniu, ale trzeba wziąć pod uwagę różnorodność czytelników. Dla jednych taki poziom niedopowiedzenia jest oki, inni oczekują bardziej zamkniętego zakończenia. Z takim wytwarza się pewna hiperbola pomiędzy początkiem i końcem.
Ok.

Dream dancer
Żydek [18+]
9To ja odpalam czołg:
1 Moim zdaniem spokojnie można użyć liczby pojedynczej. jeśli napiszę: Tłum skandował przez dwie godziny "Kurwa", nie ruszając się z miejsca, to po cholerę jest dodatek "wielokroć"? Nie wiem.
2. Przekombinowujesz. No wziął się dalej do kopania. Dlaczego musiałby znaleźć kości? Może ciało było ułożone inaczej niż kopał? Jest trochę możliwości, więc zupełnie spokojnie mógł znaleźć tylko czaszkę.
4 Wybacz, ale ta propozycja brzmi tak drętwo, że mi plastikowe zęby ścierpły. Kompletnie nie wpasowuje się w mój styl, pomijając fakt, że brzmi jak z opka gimnazjalisty.
No i właśnie to połączenie leżącej obok czaszki z niewytłumaczalnym uczuciem czyjejś obecności na niego działa! Jaki dresiarz? A później zaakceptował to na poziomie podprogowym. Widać przecież już na początku, że peel jest trochę inny, nieco odbiega od przyjętych norm, jest chorobliwie wrażliwy (a nawet przewrażliwiony), to dlaczego ma się zachowywać tak, jak wszyscy oczekują?
Już mu to syn przecież uświadamia.
Mnie można przekonać, że coś nie jest tak, ale na razie nie przekonują mnie zupełnie Twoje argumenty
Będzie kolejna runda pojedynku?
1 Moim zdaniem spokojnie można użyć liczby pojedynczej. jeśli napiszę: Tłum skandował przez dwie godziny "Kurwa", nie ruszając się z miejsca, to po cholerę jest dodatek "wielokroć"? Nie wiem.
2. Przekombinowujesz. No wziął się dalej do kopania. Dlaczego musiałby znaleźć kości? Może ciało było ułożone inaczej niż kopał? Jest trochę możliwości, więc zupełnie spokojnie mógł znaleźć tylko czaszkę.
4 Wybacz, ale ta propozycja brzmi tak drętwo, że mi plastikowe zęby ścierpły. Kompletnie nie wpasowuje się w mój styl, pomijając fakt, że brzmi jak z opka gimnazjalisty.
No i właśnie to połączenie leżącej obok czaszki z niewytłumaczalnym uczuciem czyjejś obecności na niego działa! Jaki dresiarz? A później zaakceptował to na poziomie podprogowym. Widać przecież już na początku, że peel jest trochę inny, nieco odbiega od przyjętych norm, jest chorobliwie wrażliwy (a nawet przewrażliwiony), to dlaczego ma się zachowywać tak, jak wszyscy oczekują?
Już mu to syn przecież uświadamia.
Mnie można przekonać, że coś nie jest tak, ale na razie nie przekonują mnie zupełnie Twoje argumenty

Będzie kolejna runda pojedynku?
Żydek [18+]
10Rzeczywiście niezły tekst. Zainteresował dzięki odwróconej konstrukcji, więc to była dobra decyzja. Poza kilkoma momentami (zaznaczyłam je dalej) ma dobry rytm, czyta się płynnie. Historia dość oryginalna, przypomina starutkie opowiadania fantastyczne z antologii, które się znajduje po pchlich targach. Tekst uderza w sentyment i prezentuje solidny - poza kilkoma kiksami, o czym niżej - poziom rzemiosła. Plusem jest to, że nie sposób zakwalifikować tekst do jakiegoś konkretnego gatunku (creepypasta? obyczaj? historyczny? psychologiczny?). Warto byłoby popracować nad technikaliami, bo IMHO tekstowi niewiele brakuje do poziomu niećwiczebnego.
I istotnie kurwy nie da się wysyczeć. Jeśli chcesz do tego dorabiać teorię, to polecam tekst Seenera o ręce na czole.
Nie chodzi o to, że nie wspomniałeś o kościach, bo nie są ważne. Pośrednio, ale jednak napisałeś, że bohater żadnych innych kości nie znalazł i to przeszkadza, to jest nieprawdopodobne.
Po drugie "pokój skąpany w poświacie księżyca" sugeruje romantyczny, rozleniwiający nastrój, a bohater przecież właśnie wyskoczył z gaci ze strachu.
I nie jestem pewna, czy można komuś podarować mieszkanie socjalne.
Jeśli podwórko kamienicy przypomina studnię, to mamy na myśli wnętrze studni. Ściany kamienic to cembrowina. Jeśli pocisk wybuchł koło studni, to nie miał wpływu na jej wnętrze, a zatem skutki takiego wybuchu nie mają sensu w powyższym porównaniu. Byłyby zlokalizowane gdzieś poza kamienicą.Podwórko przypominające ocembrowaną studnię, koło której wybuchł niedawno spory pocisk.
Dobre.Rachityczny krzaczek i sąsiedzki gwar, któremu akompaniuje dźwięk butelek. Życie.
Dobre.Nowe ogrodzenie szkoły powstawało w ramach oddolnej inicjatywy pracowniczej, wyrażonej odgórnie przez dyrektora naszej szkółki.
Dobra gra długością zdania.Możliwości negocjacji z kierownictwem innej formy zaangażowania w życie placówki oświatowej to skala minus jeden – Depresja Żuławska. Czyli żadne.
Interpunkcja.Kopaliśmy więc w trzydzieści osób, sycząc „kurwa” przez zęby, rowek pod podmurówkę.
I istotnie kurwy nie da się wysyczeć. Jeśli chcesz do tego dorabiać teorię, to polecam tekst Seenera o ręce na czole.
Tu już gorzej, rytm robi się monotonny.Po drugiej stronie był kirkut, kiedyś całkowicie zdewastowany i zarośnięty. Macewy walały się po całym terenie. Z ich części wybrukowana była nawet droga wewnętrzna na terenie szkoły. Jakaś fundacja z Izraela dokonała cudu za pomocą zielonych banknotów.
Fakt, ani słowa o reszcie kości, a przecież bohater musiał na nie trafić i coś z nimi zrobić. Stanowiłyby problem.Odgrzebałem rękami ziemię i wyciągnąłem... czaszkę.(...) wziąłem się dalej do roboty. Z odrazą, ale i dziwną przyjemnością umyłem ją w domu pod bieżącą wodą.
Nie chodzi o to, że nie wspomniałeś o kościach, bo nie są ważne. Pośrednio, ale jednak napisałeś, że bohater żadnych innych kości nie znalazł i to przeszkadza, to jest nieprawdopodobne.
Kontakt wzrokowy nie może być podprogowy. Możemy coś widzieć kątem oka bez uświadamiania sobie tego, ale kontakt wzrokowy jest świadomy.Wzrokowy kontakt podprogowy ze starą, szczerbatą czachą?
Dobre.Lubię sposób walki Stevena. Od niechcenia trzaskają stawy, kamienna, znudzona twarz i oszczędne ruchy. Chciałbym być taki jak on. Ileż spraw bym załatwił. Na przykład problem upierdliwego dyra. Jankes (czyli Janek) z wypiekami oglądał zmagania ze złem, dzielnego agenta. Może myślał o tym samym co ja? Tylko u niego personalnym kłopotem mógł być nauczyciel historii. Podobno taki sam kutafon jak mój szef.
To jest dość kuriozalny pomysł. Celowo kreujesz niezbyt bystrą postać?Nie wiedziałem, jak rozróżnić płeć. Po stanie zębów?
Jeśli światłocień, to nie lampki. Jeśli lampki, to nie światłocień.Światłocień lampki przykrywał mrokiem puste oczodoły i otwory nosowe.
A na czym trzymała się ta żuchwa? Facet znalazł szczątki czy wyrzucony na śmietnik podrutowany szkolny model szkieletu?Pewnie pod wpływem wyciągnięcia z gleby coś się tam obluzowuje, opada. Zawiasiki żuchwy pracują.
Powtórzenie. Pierwsze oczy można zastąpić opadającymi powiekami.Oczy już mi się zamykały. Odłożyłem książkę na podłogę i zgasiłem lampkę. Odpływałem. Strzępki dnia... Jankes...dyro... ogrodzenie... – Dobranoc. Gwałtownie otworzyłem oczy i rozglądałem się po pokoju skąpanym w poświacie księżyca. Kto to powiedział, do kurwy nędzy?
Po drugie "pokój skąpany w poświacie księżyca" sugeruje romantyczny, rozleniwiający nastrój, a bohater przecież właśnie wyskoczył z gaci ze strachu.
Interpunkcja.Pierogi, podrzucone przed południem przez babcię, naszej dysfunkcyjnej i niepełnej rodzinie złożonej z syna i wnuka, skwierczały na patelni.
Młody by raczej nie użył takiego porównania.Normalnie słoń w składzie porcelany...
Mało naturalny dialog, postaci w takiej sytuacji jednak powinny komunikować się prościej stawiając na skuteczność, a nie silić na dowcipasy.Przestań, do cholery. Babcia uważa komputer za diabelski pomiot i bez święconej wody nie podchodzi bliżej niż na metr. Ciebie uznaje za czciciela sekty klawiszowców, za czas mu poświęcony. Nigdy by tego nawet nie dotknęła... sam musiałeś coś porobić... Żachnął się. – Może i jestem cienki z matmy, ale nie z informatyki. Wszystko wygląda tak, jakby granat wpadł do środka. –
Troszkę zbyt oczywiste wtręty. Jak się domyślam, budowane powoli napięcie miało być jedną z zalet tego tekstu, a napięcia nie buduje się wtrącając "o, jak strasznie".Cały czas towarzyszyła mi czyjaś obecność. Coraz bardziej dojmująca. (...) Ktoś (coś) ewidentnie kręciło się po domu.
Tu lepiej.– No, jest tam, kurwa, kto? Cisza. I jakby przytłumione sapanie.
Celowe?monologu z nią.
Dobre.Potrafią być bardzo uczynni, ale jak zabrakło im drewna do pieca, to rozebrali poręcz.
Facet tyle wie o Żydach (czemu dał dowód w scenie kopania), a nie rozpoznał stroju?Szerokie, bufiaste spodnie, biała koszula z rosyjską stójką i dziwna, rozcięta po bokach kamizelka.
Nie ma czegoś takiego, jak mięśnie twarzoczaszki. Niby można spróbować to uzasadnić chęcią zobrazowania postaci w jej kościano-cielesnej formie, ale i tak rozwodzisz się nad wyglądem półtrupa przez kilka linijek, więc tych mięśni twarzoczaszki nic nie usprawiedliwia.rozciągając mięśnie twarzoczaszki,
Były narzekania, a mi się to nawet dość podoba.W głowie czułem przemieszczające ładunki elektryczne, powodujące krótkie zwarcia, szczypiące synapsy i receptory. –
Znów nam się robią niepotrzebnie monotonne i nieciekawe zdania.Matka Rachel – Estera – zmarła przy porodzie. Z Różą stworzył kochającą rodzinę, a córka świetnie się rozumiała z jego nową żoną. Całą tę sielankę przerwała wojna. Z części śródmieścia utworzono getto. Ten dom wpisał się akurat w niemiecki projekt wyodrębnienia Żydów. W 1943 roku, w ramach planu „ostatecznego rozwiązania”, rozpoczęto likwidację getta. Większość mieszkańców wywieziono do Auschwitz. Garstka potencjalnie użytecznych doczekała grudnia.
Fajnie pokazane rozkojarzenie postaci.– Tata, z kim ty znowu gadasz? – Janek rozdarł się ze swojego pokoju. Myślałem, że gówniarz rżnie na kompie w słuchawkach i gadałem sobie z Mosze. Gdzie on wlewa, i co się dzieje z herbatą, którą żłopał z upodobaniem na hektolitry? – Z Mosze. Syn w drzwiach ze słuchawkami na szyi. – Ociec, co się z tobą dzieje?
Ciekawy fragment, ciekawy pomysł. Zastanawiam się tylko, czy nie byłoby dobrze zróżnicować jednak style narratora i Moszego, bo się Mosze robi anachroniczny.....Małgosia była śliczną dziewczyną. (...) Wszystko trzeba zostawić za sobą
Skoro wystąpiła to... chyba już za późno? Miała taki plan, by na rozprawie powiedzieć, że się rozmyśliła?– Nie do końca – uśmiechnął się złośliwie – Ewa wystąpiła do sądu o opiekę nad Jankiem.
I nie jestem pewna, czy można komuś podarować mieszkanie socjalne.
Akurat czaszka jako jedyny element od samego początku nie wymagała odbudowy. Chodziło Ci o ciało (flesh) na czaszce?Czaszka na niematerialnym tułowiu odbudowała się całkowicie. Nikt by nie pomyślał, że jest bytem nieistniejącym.
Interpunkcja.Kiedy po nas przyszli, Róża, zaczęła się pakować.
I w dobrym miejscu zakończenie.Dokąd jedziemy? Ścisnął mnie za ramię. – Do szpitala. Babcia już wszystko załatwiła.
Żydek [18+]
11Dzięki.
Część mojego punktu widzenia na niektóre problemy naświetliłem wcześniej.
Część uwag jest zasadna.
Część jest szukaniem dziury w całym.
Część kompletnym niezrozumieniem stylu lub potrzeby naświetlenia problemu tak, a nie inaczej.
A o części przez grzeczność nie będę pisał.
każdy ma swoje spostrzeżenia, styl pisania, potrzebę opisania i wyjaśnienia określonego momentu, bo uważa za potrzebne dla tej historii.
Normalne.
Część mojego punktu widzenia na niektóre problemy naświetliłem wcześniej.
Część uwag jest zasadna.
Część jest szukaniem dziury w całym.
Część kompletnym niezrozumieniem stylu lub potrzeby naświetlenia problemu tak, a nie inaczej.
A o części przez grzeczność nie będę pisał.

każdy ma swoje spostrzeżenia, styl pisania, potrzebę opisania i wyjaśnienia określonego momentu, bo uważa za potrzebne dla tej historii.
Normalne.
Żydek [18+]
12Łoj, odpaliłeś
Ale na marginesie, tak bardziej ogólnie w sensie pisania – często wpadamy w pułapkę (i ja też mam z tym problem), że piszemy coś żeby nam pasowało, bohater zadaje właśnie to pytanie na które chcemy dać odpowiedź, chociaż w normalnej sytuacji powiedziałby zupełnie coś innego. I tutaj wydaje mi się jest taka właśnie sytuacja. Nie znalazł kości nie dlatego, że nie musiał, że mogły np. leżeć gdzieś indziej, ale dlatego, że tobie tak pasowało, że tak było łatwiej utrzymać wątek. I to jest problem.
„dresiarza” (był przecież w nawiasie) by to w ogóle nie ruszało. I podałam go tylko jako przykład. A Peel nim nie jest (to już ustaliliśmy).
. To przecież nie propozycja, miałabym pisać za ciebie? To tylko próba wyrażenia słowami co mam na myśli
Ale tak ogólnie, to nie ma o co kruszyć kopii
. To tylko moje, osobiste odczucie do tego jednego fragmentu. Ktoś inny (łącznie z tobą) może to widzieć zupełnie odmiennie.
Zawsze chętnie pokłócę się o literaturę

Ok., to twoja decyzja. Ja ci tylko zwróciłam uwagę, że można by inaczej, ale przecież nie musi1 Moim zdaniem spokojnie można użyć liczby pojedynczej. jeśli napiszę: Tłum skandował przez dwie godziny "Kurwa", nie ruszając się z miejsca, to po cholerę jest dodatek "wielokroć"? Nie wiem.

Ok., to tylko drobiazg. Chociaż mi tu chodziło raczej o odczucie tej sceny niż logikę. Ale ok, twoja decyzja.2. Przekombinowujesz. No wziął się dalej do kopania. Dlaczego musiałby znaleźć kości? Może ciało było ułożone inaczej niż kopał? Jest trochę możliwości, więc zupełnie spokojnie mógł znaleźć tylko czaszkę.
Ale na marginesie, tak bardziej ogólnie w sensie pisania – często wpadamy w pułapkę (i ja też mam z tym problem), że piszemy coś żeby nam pasowało, bohater zadaje właśnie to pytanie na które chcemy dać odpowiedź, chociaż w normalnej sytuacji powiedziałby zupełnie coś innego. I tutaj wydaje mi się jest taka właśnie sytuacja. Nie znalazł kości nie dlatego, że nie musiał, że mogły np. leżeć gdzieś indziej, ale dlatego, że tobie tak pasowało, że tak było łatwiej utrzymać wątek. I to jest problem.
Hę? Nie rozumiem twojego nierozumienia4 No i właśnie to połączenie leżącej obok czaszki z niewytłumaczalnym uczuciem czyjejś obecności na niego działa! Jaki dresiarz?

„dresiarza” (był przecież w nawiasie) by to w ogóle nie ruszało. I podałam go tylko jako przykład. A Peel nim nie jest (to już ustaliliśmy).
A ja wcale nie twierdzę, że nie! Wręcz przeciwnie. Tylko tu znowu mówię o moim odczuciu tego, określonego fragmentu:No i właśnie to połączenie leżącej obok czaszki z niewytłumaczalnym uczuciem czyjejś obecności na niego działa!
Jakby on zupełnie nie łączył swojego niepokoju z istnieniem tej czaszki, co było by przecież zupełnie naturalne – jest czaszka więc mam prawo się niepokoić.Cały czas przy oglądaniu filmu czułem dziwny niepokój. Jakby obecność kogoś obcego, kto przygląda nam się z ciemnych kątów lub zza uchylonych drzwi kuchni. Momentami miałem wrażenie poruszającego cienia, w mrokach domu.
Hej, bo wezmę i się obrażęWybacz, ale ta propozycja brzmi tak drętwo, że mi plastikowe zęby ścierpły. Kompletnie nie wpasowuje się w mój styl, pomijając fakt, że brzmi jak z opka gimnazjalisty.

Ale tak ogólnie, to nie ma o co kruszyć kopii

Podaj czas i godzinęBędzie kolejna runda pojedynku?

Dream dancer
Żydek [18+]
14No dobja droga Medeo 
Rzeczywiście nie przekonamy się i faktycznie nie ma o co kopii kruszyć.
Jeszcze to nie walka na ostatniej prostej do Nobla.
Masz oczywiście rację co do punktu widzenia autora i czytelnika. Bywają rozbieżne i na sposób ujęcia tematu, i na oczekiwania od treści i na styl.
A do komentowania się nie nadaję choćby z racji braku dyplomacji
Pozostawmy siły na inne opka.
Nie wstawiam, bo nie chcę zarżnąć forum własnymi kawałkami. Poczekam, aż inni powstawiają swoje rzeczy.
W każdym razie dzięki za wnikliwość i podzielenie się własnymi opiniami i spostrzeżeniami.

Rzeczywiście nie przekonamy się i faktycznie nie ma o co kopii kruszyć.
Jeszcze to nie walka na ostatniej prostej do Nobla.
Masz oczywiście rację co do punktu widzenia autora i czytelnika. Bywają rozbieżne i na sposób ujęcia tematu, i na oczekiwania od treści i na styl.
A do komentowania się nie nadaję choćby z racji braku dyplomacji

Pozostawmy siły na inne opka.
Nie wstawiam, bo nie chcę zarżnąć forum własnymi kawałkami. Poczekam, aż inni powstawiają swoje rzeczy.
W każdym razie dzięki za wnikliwość i podzielenie się własnymi opiniami i spostrzeżeniami.