Prolog do mojej nowej książki. Proszę o oceny, gdyż od nich zależeć będzie jej przyszłość. Jeśli ktoś zauważy jakiekolwiek błędy, proszę zaznaczyć je w komentarzach... Pozdrawiam!
Był ciepły letni wieczór, bezchmurne niebo obsypy- wały gęsto gwiazdy. Panowała prawie zupełna cisza, jedynie z oddali słychać było morskie fale, delikatnie wylewające się na piaszczysty brzeg. W powietrzu nie dało się wyczuć najmniejszego podmuchu wiatru.
Drzwi otworzyły się. Ze starej, drewnianej chatki wyszła zakapturzona postać. Ostrożnie zamknęła zniszczo- ne, niemal nie nadające się do użytku drzwi, starając się nie robić tego zbyt głośno, po czym zeszła krótkimi schodami, uważając, by nie potknąć się o swoją stanowczo za długą szatę. Rozejrzała się dookoła, a następnie ruszyła wąską ścieżką przed siebie.
Po dziesięciominutowym marszu postać zatrzymała się, oglądając się za siebie, aby upewnić się, czy nie jest obserwowana. Blask księżyca oświetlił ukrytą częściowo pod kapturem twarz, którą pokrywał gęsty zarost. Mężczyzna uśmiechnął się, gdy na pobliskim drzewie pojawiła się wiewiórka, ciesząca się życiem, które już za chwilę miała utracić. Wyciągnął łuk schowany pod płaszczem, chwycił strzałę, naciągnął cięciwę i wycelował. Martwe stworzenie bez jakichkolwiek odgłosów spadło bezwładnie na ziemię. Po chwili było już w rękach mężczyzny, który wyglądał tak, jakby to, co zrobił znacznie poprawiło mu humor; zaśmiał się cicho, szczelniej się okrył i wkroczył do lasu.
Przypadkiem nadepnął na niewielką gałązkę, która złamała się z trzaskiem. Odgłos ten wydał się niezwykle głośny wśród ciszy, jaka panowała w lesie. Mężczyzna ponownie się rozejrzał, wypatrując osób, które mogły go w tej chwili śledzić. Nie ujrzał nic niepokojącego, co
prawdopodobnie wcale go nie zdziwiło; mało było osób, które o tej porze zapuszczają się w głąb puszczy, zwłaszcza, że nawet w ciągu dnia zalegała tam ciemność. Korony drzew tylko w niektórych miejscach przepu- szczały niewielkie ilości światła.
Zakapturzona postać szła naprzód, mijając dziesiątki niesamowicie gęstych i wysokich drzew, które niemal przylegały do siebie. Jak dotąd nie napotkała żadnych oznak życia, pomijając martwą już wiewiórkę, ukrywa- jącą się pod płaszczem.
Mijały minuty. Monotonność drogi sprawiała, że minuty zamieniały się w godziny. Jedynym urozmaiceniem ścieżki było dotychczas kilka nieznacznych zakrętów. Mężczyzna z niedowierzaniem spoglądał na dwie zielone ściany, między którymi mógł się poruszać. Trudno wyobrazić sobie tak beznadziejną pracę, jaką było wycinanie drzew na potrzeby tego szlaku.
Odetchnął z ulgą. Około dwadzieścia metrów przed sobą zobaczył wyróżniający się odstęp między ściśle przylegającymi do siebie roślinami. Przyspieszył kroku. Po chwili był już przy szczelinie. Ostatni raz spojrzał na drogę, jakby nie był pewny, czy uda mu się tam wrócić. Następnie zboczył ze szlaku.
Przeprawa nie była łatwa. Z trudem przeciskał się między blisko siebie rosnącymi drzewami, których gałęzie z pewnością kaleczyłyby mu ciało, gdyby nie miał na sobie zabezpieczającej go szaty. Zaplątał się w dużą pajęczynę, która mogła budzić przekonanie, że w tym niezwykle mrocznym lesie można spotkać żywe istoty. Wyglądało na to, że mężczyzna wie, gdzie ma się kierować, choć w takim miejscu kierunki świata niejednemu geografowi mogłyby z łatwością się pomylić.
Minęły niespełna dwie godziny, zanim dotarł do miejsca, w którym najprawdopodobniej miał się znaleźć. Było tam znacznie więcej przestrzeni, niż w pozostałej części lasu. W promieniu czterech metrów nie było żadnego drzewa. Mężczyzna pochylił się i zaczął gołymi rękami odgarniać niezwykle suchą ściółkę, ukazując stopniowo okrągłą, drewnianą klapę o średnicy około jednego metra. Otworzył ją bez większych problemów, jakby ktoś inny zrobił to niedługo przed nim. Naty- chmiast poczuł nieprzyjemny zapach, który dochodził niewątpliwie z głębi ziemi. Wytężył wzrok, próbując oszacować głębokość dołu, ale jego starania nie przyniosły efektów. Było zbyt ciemno, bo cokolwiek wy- chwycić. Skrzywił się, ale sprawiał wrażenie, jakby wiedział, po co przeszedł tyle kilometrów. Niechętnie usiadł na krawędzi, jeszcze raz spojrzał z przerażeniem w dół, po czym odepchnął się i zniknął.
Wylądował w brudnej wodzie, sięgającej mu do pasa. Spojrzał niepewnie w górę. Dziura nie była tak głęboka, jak mogłoby się wydawać. Przeniósł wzrok na otaczającą go ścianę. Na wysokości jego ramienia znajdował się duży otwór. Zapewne był on początkiem tunelu, o czym świadczyło echo, które pojawiło się po tym, jak mężczyzna wykrztusił wodę w jego stronę. Prawdę mówiąc, był to dobry sposób na określenie położenia w ciemności.
Człowiek przeżył chwilę grozy, gdy z wody niespodziewanie wynurzyły się dwa przedmioty. Uspokoił oddech, kiedy okazało się, że jednym z nich jest wiewiórka, którą zabił kilka godzin temu, a drugim łuk, którym to uczynił. Jeszcze raz popatrzył do góry. Skalna ściana była prawie całkiem gładka. Powrót tą samą drogą zdawał się być niemożliwy. Mężczyzna zdjął przemoczony kaptur, wziął głęboki oddech i wszedł do tunelu, po czym zaczął ostrożnie posuwać się naprzód. W powietrzu wciąż unosił się ten sam dziwny, nieprzyjemny zapach, jaki poczuł zaraz po otwarciu drewnianej klapy. Od tamtej chwili zdążył się przyzwyczaić do tego typu uroków podziemnych tuneli, lecz teraz odór stawał się coraz bardziej intensywny.
Po jakimś czasie zatrzymał się, gdy kilkadziesiąt metrów przed sobą ujrzał nikłe światło pochodzące niewątpliwie z czegoś, co się paliło. Przejęty tym, co zobaczył nie zauważył przeszkody na drodze. Nadepnął na coś miękkiego. Niechętnie spojrzał pod nogi. To, co zastąpiło mu drogę z całą pewnością było źródłem wydzielania się nieprzyjemnej woni, która drażniła go od momentu otwarcia wejścia do podziemi. Przy ścianie spoczywało kilka wielkich, zdechłych szczurów. Skrzywił się z nie- smakiem, po czym ominął zwierzęta z daleka i przyspie- szonym krokiem kontynuował wędrówkę w kierunku miejsca, skąd ciągle jeszcze dochodziło światło płomieni.
Niedługo potem znalazł się w niewielkim, okrągłym pomieszczeniu przypominającym grotę bądź małą jaskinię. światło, które spostrzegł wcześniej pochodziło z dwóch umieszczonych w skale pochodni, między którymi wymalowany był na skale smok zionący ogniem. Obrazek ten podgrzewał i tak już gorącą atmosferę, która panowała kilkanaście metrów pod ziemią. Mężczyzna zbliżył się do pochodni i ostrożnie dotknął ściany w miejscu, w którym widniał wizerunek potwora. Wyczuł poluzowany kamień, a następnie wyjął go. Skrytka była pusta. Mężczyzna zaklął pod nosem, wyraźnie zdenerwowany. Zaczął nerwowo poruszać się po pełnej uroku komnacie, z której wychodziły jeszcze dwa tunele.
Wstrzymał oddech, skupiając się na słuchu. Z tunelu znajdującego się po lewej stronie pochodni dochodził odgłos czyichś kroków. Przez chwilę nawet można było usłyszeć niespokojną rozmowę dwóch osób, mężczyzna jednak nie mógł złapać ani jednego słowa konwersacji.
Dźwięki rozmowy ucichły. Przez chwilę panowała cisza. Mężczyzna wytężył słuch, czekając na dalszy przebieg wydarzeń. Ponownie usłyszał kroki, które z czasem stawały się coraz bliższe i wyraźniejsze. Ktoś bez wątpienia zmierzał w kierunku oświetlonej komnaty.
Do pomieszczenia weszła postać starannie okryta płaszczem. Jej twarz była niewidoczna za sprawą wielkiego, głębokiego kaptura nałożonego na głowę. Wydawała się być spokojna i opanowana. Mężczyzna zapytał drżącym głosem:
- Kim jesteś i co tutaj robisz?
Postać zdjęła powoli kaptur, ukazując twarz pokrytą obficie zmarszczkami. Głowa pozbawiona była owłosienia, ale siwa, wąska broda miała długość co najmniej dziesięciu centymetrów. Nieco ciemniejsze wąsy po obydwu stronach były wywinięte elegancko do góry. Wszystko to nadawało postaci wygląd ważnej osobistości.
- Ach, to ty, Telimenie… - powiedział pierwszy mężczyzna spokojniejszym tonem. – Co cię sprowadza do tego miejsca o tak późnej porze? Czy to nie lekkomyślne?
łysy człowiek rozejrzał się po komnacie, po czym zatrzymał wzrok na rozmówcy.
- Postanowiłem wybrać się na nocną przechadzkę – zakpił. – Nie sądzisz, że to idealne miejsce? Spójrz, jak tu cicho i przyjemnie… Prawie tak samo, jak w lesie, którego drzewa rosną w tej chwili nad naszymi głowami, aczkolwiek ja uważam, iż podziemia są znacznie ciekawsze. Tak atrakcyjnych zapachów nie znajdziesz nigdzie indziej. To chyba jedyna taka miejscówka, w której możesz doświadczyć tej przyjemności, prawda?
Mężczyzna stał na środku komnaty ze wzrokiem utkwionym w niespodziewanym towarzyszu podróży. Jego twarz była teraz nieco bardziej czerwona, co można było zauważyć w świetle pochodni. Po chwili odezwał się spokojnym, ale wyraźnie chwiejącym się głosem:
- Nie rób ze mnie idioty! Nikt o zdrowych zmysłach nie chodzi tu na spacery, zwłaszcza w nocy! Jest tylko jeden powód, dla którego mogłeś się tu zjawić i obaj wiemy, jaki… - przez parę sekund wpatrywał się w mę- żczyznę pozbawionego włosów, po czym ciągnął. – Nie miałeś nawet na tyle odwagi, żeby przyjść tu sam…
Zakończył swą wypowiedź, śmiejąc się głośno.
- Mylisz się, Romuelu – drugi mężczyzna przerwał nienaturalne i sztuczne rozbawienie swego przeciwnika. – Są dwa powody, dla których warto poświęcić czas na przybycie do tego miejsca. Ty przyszedłeś tu po to, żeby zdobyć Smoczą Monetę, czyż nie? – nie czekał na odpowiedź, tylko kontynuował. – Ja natomiast jestem tutaj dlatego, bo chcę ci w tym przeszkodzić. Jak zapewne zauważyłeś, jestem na dobrej drodze… – wykrzywił usta w drwiącym uśmiechu. – Twierdzisz, Romuelu, że nie jestem tu sam? Muszę cię zmartwić, ale po raz kolejny się mylisz… Słyszałeś rozmowę? A może po prostu to miejsce tak cię przeraża, że słyszysz rzeczy, których nie powinieneś słyszeć? – mężczyzna sprawiał wrażenie, jakby doprowadzanie ludzi do szału było jego ulubioną rozrywką. – Mogę cię jednak pocieszyć – nie jesteś sam. To dość częsty przypadek. Strach lubi manipulować ludźmi…
Ten drugi zachował zimną krew.
- Oddaj mi to, Telimenie – powiedział, wskazując na zaciśniętą pięść mężczyzny. – Nie przedłużajmy tej bezsensownej rozmowy. Daj mi monetę i będzie po wszystkim…
łysy człowiek przez chwilę wpatrywał się uważnie w rywala. Zdawał się być niewzruszony i pewny siebie. Otworzył pięść, ukazując dość dużą, złotą, lekko zardzewiałą monetę, na której powierzchni odbity był smok, ten sam co na skale. Wyglądała na zupełnie zwyczajną, trudno było dostrzec na niej cokolwiek, co mogłoby mieć magiczne właściwości.
- Mogę ci ją oddać, skoro tak bardzo ci na niej zależy, ale nie sądzę, żebyś miał z niej jakiś pożytek… Musisz pamiętać, że trzeba jeszcze rozprawić się ze smokiem, a to z całą pewnością nie jest łatwe zadanie, zwłaszcza dla ciebie.
Podkreślając trzy ostatnie słowa wyciągnął do przodu otwartą dłoń, na której spoczywała moneta. Mężczyzna chwycił ją bez zastanowienia i zaczął dokładnie oglądać z uśmiechem triumfu na twarzy. Następnie zerknął na poirytowanego tym zachowaniem poprzedniego właści- ciela przedmiotu i zwrócił się do niego:
- Masz rację, trzeba pokonać smoka. Nie jestem jednak tak głupi jak myślisz, Telimenie. Chyba nie sądzisz, że będę próbował dokonać tego sam? – ogarnął wzrokiem sklepienie komnaty, po czym kontynuował. – Nie mogę pozwolić sobie na takie ryzyko, biorąc pod uwagę fakt, że niedługo ta wyspa będzie moja… Ale nie musisz się martwić, Telimenie. Z pewnością znajdę kogoś, kto załatwi za mnie tą paskudną sprawę… Czego w dzisiejszych czasach ludzie nie robią dla pieniędzy?
Zaśmiał się ochryple. łysy mężczyzna stał nierucho- mo, wpatrując się w nieprzyjaciela. Wyglądał na zaniepokojonego. Rzekł surowym, lecz spokojnym tonem:
- Romuelu, nie możesz wykorzystywać innych do swoich nikczemnych celów, pomijając to, że nie za- sługujesz na to, by rządzić tą wyspą. Nie mogę pozwolić ci na takie postępowanie, dlatego zapewniam cię, iż dopóki ja żyję, ta kraina nie dostanie się w twoje ręce… Pomyśl, ilu ludzi byś skrzywdził. Dobrze cię znam, Romuelu i wiem, na czym zależy ci najbardziej. Dobrobyt mieszkańców w ogóle cię nie interesuje. Nie obchodzi cię, co się z nimi stanie. Strach pomyśleć, jakie decyzje będziesz podejmował… Twoje panowanie nie wniesie nic dobrego, bo po prostu się na tym nie znasz. Przecież sam mówiłeś, że polityka cię nigdy nie in- teresowała… Daj sobie z tym spokój, Romuelu…
Przerwał i przez moment wpatrywał się w mężczyznę, po czym odezwał się ponownie, widząc, że tamten nie ma nic do powiedzenia:
- Pozwól, że już pójdę. To miejsce strasznie mnie drażni, a te zapachy są nie do zniesienia… żegnaj, Romuelu.
Ruszył w kierunku wejścia do korytarza po prawej stronie płonących pochodni, ale mężczyzna zorientował się w sytuacji i pospiesznie stanął w przejściu, zagradzając mu drogę. Ten drugi spojrzał na niego zasko- czony.
- O co chodzi? – spytał, próbując znaleźć odpowiedź na to pytanie w oczach rywala.
- Właściwie nie mam ci nic więcej do powiedzenia, poza tym, iż właśnie zdałem sobie sprawę, że mam nieco za długi język… Powiedziałem ci zbyt dużo, Telimenie. Muszę popracować nad trzymaniem niepotrzebnych słów za zębami, aczkolwiek co się stało, to się nie odstanie. Wiesz już sporo odnośnie moich planów, a to może zagrozić mojej przyszłej pozycji… - położył rękę na ramieniu łysego mężczyzny, co było zupełnie niepo- dobne do sytuacji. W jego prawej dłoni dyskretnie zabłysnął nóż.
- Romuelu, czy mogę już odejść? – zapytał mężczyzna drżącym głosem.
- Obawiam się, że nie – odparł tamten chłodno, a następnie zacisnął zęby i zatopił ostrze poniżej mostka przeciwnika.
Jedynym dźwiękiem, jaki zdołał wydać bezbronny mężczyzna było ciche jęknięcie. Spojrzał z niedowie- rzaniem na tego, który zadał mu śmiertelny cios, jakby nie spodziewał się po nim takiego czynu. Następnie przeniósł wzrok na nóż tkwiący w jego ciele. Spróbował wziąć ostatni oddech, po czym upadł na zimne, kamienne podłoże.
Niewielka kałuża krwi przy boku martwego mężczyzny powiększała się bardzo powoli z powodu głęboko wbitego ostrza, które w dużym stopniu uniemożliwiało wydzielanie się jej. Zabójca od dłuższego czasu chodził bez celu po okrągłym pomieszczeniu, mijając co chwilę płonące jeszcze pochodnie. Uważnie przyglądał się zdobytej monecie, zapewne starając się dopatrzyć na niej jakiegokolwiek szczegółu, który mógłby nie zgadzać się z jego przewidywaniami. Wyglądało na to, że nie spostrzegł niczego niepokojącego. Jedna strona złotego krążka przedstawiała buchającego ogniem smoka, pod którym widniał napis „Atlandor”. Było to prawdopodobnie imię przerażającego stworzenia. Druga strona monety była zupełnie gładka, natomiast na krawędzi znajdowały się napisane kursywą słowa, których nie można było odczytać ze względu na ich rozmiar.
Mężczyzna zatrzymał się, chowając zdobycz do wewnętrznej kieszeni mokrego wciąż płaszcza. Spojrzał w stronę przebytego już tunelu, jakby zastanawiał się nad powrotem po łuk i kołczan ze strzałami. Rozmyślił się chyba jednak, bowiem podszedł do martwego ciała swego przeciwnika. Pochylił się i mocnym szarpnięciem wyciągnął nóż, podziwiając swoją siłę, dzięki której mógł umieścić go tak głęboko. Krew zaczęła obficie wylewać się z rany. Wytarł ostrze o szatę ofiary. Srebro zalśniło ponownie, jakby gotowe było do kolejnej zbrodni. Mężczyzna chwycił pewnie rękojeść noża, po czym skierował się do korytarza po prawej stronie pochodni, spoglądając z odrazą na pozostawione w komnacie ciało.
Tunel był o wiele dłuższy od poprzedniego. Mężczyzna był na tyle daleko, że nie odczuwał już nieprzyjemnego zapachu, który dręczył go przez kilka ostatnich godzin.
Przyspieszył, gdy daleko przed sobą ujrzał delikatne światło, świadczące o wschodzącym już słońcu, a zarazem o tym, że wyjście jest blisko.
Po jakimś czasie mógł już dostrzec oświetlone skalne ściany korytarza, co znacznie ułatwiło mu wędrówkę. Natężenie promieni słonecznych wzrosło. Zdesperowany mężczyzna zaczął biec, chcąc jak najszybciej wydostać się z ciemności zalegających pod ziemią. Chwilę potem droga dzieląca go od wyjścia zdawała się być już o połowę krótsza.
Zatrzymał się po dotarciu do miejsca, które wyglądało niemal tak samo, jak to, w którym pozostawił łuk i martwą wiewiórkę. Nad niewielkim, okrągłym zbiornikiem wodnym wznosił się pionowy, wąski korytarz, na którego skalnej ścianie zawieszona była drabina, prowadząca do wyjścia. Woda zdawała się być nieco czystsza niż w poprzednim zbiorniku. Mężczyzna ostrożnie wszedł do niej, zanurzając się do pasa. Chwycił za wykonany z grubej liny szczebel na wysokości jego ramienia i szarpnął. Drabina była solidnie umocowana. Powoli zaczął się wspinać.
Przyzwyczajony do podziemnych ciemności oślepnął na chwilę. Przymknął powieki, aby uspokoić oczy, po czym rozejrzał się. Znajdował się na jasno oświetlonej, zielonej polanie, która otoczona była ścianą gęstych drzew. Zerknął na niebieskie niebo, pozbawione najmniejszej chmurki. Słońce znajdowało się mniej więcej w zenicie, musiało więc być około południa. Mężczyzna zaczął spacerować po polanie, starając się nie spoglądać na budzący w nim nieprzyjemne wspomnienia otwór w ziemi. Sprawiał wrażenie, jakby czekał na kogoś. Na monotonnej polanie nie znajdowało się nic godnego większego zainteresowania, trudno więc znaleźć inny powód, dla którego przebywał na niej tak długo. W innym tego typu miejscu prawdopodobnie byłoby słychać wesołe ćwierkanie ptaków, a miejsce wyjątkowo jednolitej trawy zajmowałyby różnego rodzaju kwiaty, tworzące nastrój odpowiedni dla aktualnej pory roku i wymarzonej, letniej pogody. Wszystko zdawało się być niezwykłe i nierzeczywiste. Jedynym w tej chwili normalnym obiektem było jasno świecące słońce, oddalone o miliony kilometrów od tego miejsca.
Po jakimś czasie płaszcz mężczyzny był już niemal zupełnie suchy, jedynie dolna, wewnętrzna część okrycia była jeszcze trochę wilgotna. świecące już mniej intensywnie słońce zeszło nieco niżej, częściowo ukrywając się za wysoko umieszczonymi koronami drzew. Znie- cierpliwiony mężczyzna usłyszał głośny, przeciągły gwizd. Wystraszony spojrzał na pobliskie drzewo, z którego niewątpliwie dochodził ów dźwięk. Na szczycie niezbyt wysokiej sosny siedziała osoba w zgrabnym, obcisłym kostiumie zakończonym w górnej części przylegającym do głowy kapturem. Sprawiała wrażenie radosnej i zadowolonej z życia, podczas gdy mężczyzna wyglądał na zaskoczonego tym niespodziewanym prze- rwaniem nudnego oczekiwania na jakiekolwiek zdarzenie, wyróżniające się z monotonii tego miejsca.
Postać zaczęła schodzić zręcznie po kolejnych gałęziach, po czym zawołała młodym, kobiecym głosem, lądując miękko na trawie:
- Jestem tu od dwudziestu minut, Romuelu! Liczyłam na to, że mnie zauważysz…
- Dobrze, że jesteś, Kseno… - rzekł mężczyzna, ocierając twarz z potu. – Następnym razem nie rób mi takich głupich niespodzianek. Niewiele brakowało, a stracilibyśmy monetę…
- Ale udało ci się ją zdobyć, prawda? – zapytała zaniepokojona kobieta wpatrując się w towarzysza.
- Tak, nie miałem z tym problemu, pomijając małą przeszkodę… Miałem z tego powodu małe opóźnienie, aczkolwiek nie ukrywam, że podróż była męcząca i nieprzyjemna.
- Co ci przeszkodziło, Romuelu? Myślałam, że pora, którą wspólnie uzgodniliśmy będzie najbardziej odpowiednia na przeprowadzenie tej wyprawy…
- Tak, mnie też wydawało się, że nie spotkam już nikogo w tych okolicach, ale poniekąd się pomyliłem. Pewna osoba przewidziała zapewne nasze plany. Jak pewnie się domyślasz, był to Telimen, o którym ci opowiadałem… - przerwał, by po chwili ciągnąć. – Głupiec! – mężczyzna parsknął ironicznie. – Sądził, że zdoła pokrzyżować mi zamiary! Chyba tylko on mógł być tak naiwny, żeby przyjść tam bez żadnego wsparcia… Teraz jednak, gdy go już nie ma, nikt mi nie stanie na drodze do sławy!
- Zabiłeś go?! – krzyknęła przerażona kobieta. – Nie mogłeś załatwić tego bez rozlewu krwi? Czy nie mogłeś po prostu zabrać mu tej głupiej monety i zostawić go tam, lub gdziekolwiek indziej?!
Mężczyzna zaśmiał się drwiąco, a następnie rzekł spokojnie, wpatrując się w swoje wysokie, skórzane buty:
- Nie denerwuj się, Kseno. Wyjaśnię ci wszystko, ale musisz się uspokoić.
Przez chwilę patrzał na kobietę, czekając, aż ta uspokoi oddech, po czym mówił dalej poważnym tonem:
- Musiałem zlikwidować Telimena. Gdybym tego nie zrobił, jedynym jutro tematem rozmów na wyspie byłyby moje plany odnośnie przejęcia władzy nad tą krainą. Ludzie zaczęliby robić wszystko, żeby mnie powstrzymać, bo nie wierzyliby w moje dobre intencje. Nie jestem tu lubianą osobą…
Mężczyzna przerwał, zastanawiając się najwyraźniej, co jeszcze powiedzieć. Widząc, że kobieta milczy, kontynuował:
- Z tego, co wiem Telimen nie ma przyjaciół. Zazwyczaj się nie mylę, dlatego sądzę, że był on jedyną osobą, która wiedziała o moich oczekiwaniach odnośnie siebie samego. Wątpię, żeby podzielił się z kimś swoimi przewidywaniami. Znałem go dobrze i wiem, że takie informacje wolałby zostawić dla siebie. Przypuszczam, iż sam dążyłby do przejęcia wyspy, gdyby udało mu się zatrzymać monetę…
Przez kilka minut panowała cisza. Mężczyzna obracał palcami swoją zdobycz, co chwilę uśmiechając się niewyraźnie. Od czasu do czasu spoglądał na zamyśloną kobietę, która odezwała się w końcu:
- Czuję się okropnie z myślą, że biorę udział w czymś, co było przyczyną śmierci człowieka… I wszystko tylko dla pieniędzy! Dlaczego dałam się w to wciągnąć?
- Nie przejmuj się, Kseno – pocieszał ją mężczyzna. – Telimen na to nie zasłużył. Całe jego życie polegało na szpiegowaniu i mieszaniu się w sprawy innych, które nie powinny go w ogóle interesować…
- Ale jednak był człowiekiem…
- Strata jednego człowieka nie jest tragedią, biorąc pod uwagę korzyści, jakie otrzyma ta wsypa, będąc pod moją opieką…
Kobieta zdawała się być trochę zawstydzona swoją wrażliwością, podczas gdy mężczyzna spacerował w obrębie kilku metrów i rozmyślał, głaszcząc się po brodzie.
- Możemy już opuścić to miejsce? Strasznie tu gorąco… - odezwała się kobieta.
- Masz przy sobie pelerynę? Bez niej trudno będzie nam wrócić…
Kobieta rozpięła górną część swego oliwkowego kostiumu. Z wewnętrznej kieszeni wyciągnęła niewielkie zawiniątko. Wręczyła je towarzyszowi.
- Znakomicie! – rzekł uradowany mężczyzna, puszczając swobodnie zawiniątko, które okazało się srebrzystym, delikatnym płaszczem, mogącym pomieścić przynajmniej trzy dorosłe osoby. – Wskakuj!
Kobieta zajęła wskazane grzecznie miejsce pod płaszczem.
- Gdzie wylądujemy? – zapytała z ciekawością. – Nigdy nie podróżowałam w ten sposób…
- Nie jestem pewien… - odparł mężczyzna. – Te magiczne przedmioty niestety nie są zawsze odpowiednio dopracowane… Myślę jednak, że ta szata zaniesie nas do bezpiecznego miejsca, więc nie masz się czego obawiać… Trzymaj się!
Mężczyzna okrył szczelnie siebie i towarzyszkę. Po kilku sekundach obie postacie znikły pod stworzonym w ten sposób namiotem, obracając się przed tym kilka razy wokół własnej osi.
Słońce schowało się za wysokimi drzewami. Powietrze na polanie szarzało z każdą chwilą, a na niebie pokazywały się kolejne gwiazdy. Zbliżał się wieczór.
3
Zaznaczam, ze moja wypowiedz czytasz na wlasne ryzyko.
Moze na poczatek co mi sie podobalo:
Fajny poczatek, lubie takie klimaty (woda, wiczor, piasek i cieplo), dlatego mi sie spodobalo.
Tytul naprawde fajny, mozna duzo sie po nim spodziewac. Niestety, prolog za nim "nie daje rady".
Co mi sie nie podobalo:
Caly poczatek jest po prostu strasznie nudny. Ot koles sobie wyszedl na spacer, zabil zwierza i ... tyle. Nic nie przyciaga uwagi. Jak jeszcze kilka pierwszych linii przeczytalam z uwaga, tak dalej juz tylko przeskakiwalam, bo 3-godzinna wedrowka, do tego kiedy sama w sobie jest monotonna, sprawila, ze odechcialo mi sie czytac.
Wybacz, ale ja tam nie widze goracej atmosfery, to raz. A dwa, ze ten obrazek nie wywoluje zadnych emocji (a chyba powinien). Przedstawiles go w strasznie bezplciowy sposob (a jest to cos waznego dla utworu). Ot jest sobie jakies malowidlo naskalne, nic specjalnego, obrazek narysowany przez dziecko.
Dlaczego zakpil? Skad ja mam wiedziec, ze on kpi, jesli nie moge wywnioskowac tego z wypowiedzi? To, ze napiszesz ZAKPIL nie znaczy, ze czytelnik tak to sobie wyobrazi. Dla mnie jest to wymuszone "pokpiwanie", ktorego za chiny nie znajdziesz w wypowiedzi tej osoby. Tym bardziej, ze potem wytlumaczyl mu dlaczego tak lubi te nocne przechadzki.
Reszte zostawmy ...
Ogolnie dialogi troche sztywne i jakby wymuszone a teskt nie porywa. Tak samo styl. Jest w porzadku, choc nie ma w sobie nic, co daloby mu jakas przewage nad innymi tekstami o podobnej tematyce, ktorych sa tysiace.
Nie porzucaj jednak pisania tego tekstu, pisz, pisz, pisz i zmieniaj. Moze kiedys cos z tego wyjdzie.
Pozdrawiam,
Manta
Moze na poczatek co mi sie podobalo:
Był ciepły letni wieczór (...) o swoją stanowczo za długą szatę
Fajny poczatek, lubie takie klimaty (woda, wiczor, piasek i cieplo), dlatego mi sie spodobalo.
Wizerunek Bestii
Tytul naprawde fajny, mozna duzo sie po nim spodziewac. Niestety, prolog za nim "nie daje rady".
Co mi sie nie podobalo:
Rozejrzała się dookoła (...) Monotonność drogi sprawiała (...) z której wychodziły jeszcze dwa tunele.
Caly poczatek jest po prostu strasznie nudny. Ot koles sobie wyszedl na spacer, zabil zwierza i ... tyle. Nic nie przyciaga uwagi. Jak jeszcze kilka pierwszych linii przeczytalam z uwaga, tak dalej juz tylko przeskakiwalam, bo 3-godzinna wedrowka, do tego kiedy sama w sobie jest monotonna, sprawila, ze odechcialo mi sie czytac.
Obrazek ten podgrzewał i tak już gorącą atmosferę
Wybacz, ale ja tam nie widze goracej atmosfery, to raz. A dwa, ze ten obrazek nie wywoluje zadnych emocji (a chyba powinien). Przedstawiles go w strasznie bezplciowy sposob (a jest to cos waznego dla utworu). Ot jest sobie jakies malowidlo naskalne, nic specjalnego, obrazek narysowany przez dziecko.
łysy człowiek rozejrzał się po komnacie, po czym zatrzymał wzrok na rozmówcy.
- Postanowiłem wybrać się na nocną przechadzkę – zakpił.
Dlaczego zakpil? Skad ja mam wiedziec, ze on kpi, jesli nie moge wywnioskowac tego z wypowiedzi? To, ze napiszesz ZAKPIL nie znaczy, ze czytelnik tak to sobie wyobrazi. Dla mnie jest to wymuszone "pokpiwanie", ktorego za chiny nie znajdziesz w wypowiedzi tej osoby. Tym bardziej, ze potem wytlumaczyl mu dlaczego tak lubi te nocne przechadzki.
Reszte zostawmy ...
Ogolnie dialogi troche sztywne i jakby wymuszone a teskt nie porywa. Tak samo styl. Jest w porzadku, choc nie ma w sobie nic, co daloby mu jakas przewage nad innymi tekstami o podobnej tematyce, ktorych sa tysiace.
Nie porzucaj jednak pisania tego tekstu, pisz, pisz, pisz i zmieniaj. Moze kiedys cos z tego wyjdzie.
Pozdrawiam,
Manta
4
Do połowy przeczytałem dokładnie, dalej przeskakiwałem...
Ciężko mi to sobie wyobrazić, ale widze to na styl Harrego Pottera cz.2 ( dokładnie chodzi mi o komnaty i tunele..)
Początkowy opis jest prawie że identyczny jak z"Ucznia Skrytobójcy"...
A teraz moje uwagi:
Złoto, o ile mi wiadomo, nie rdzewieje a jedynie śniedzieje. Toż to metal szlachetny!
Początek to dłużyzna w opisach, a w dalszej części, przy dialogach, opisów moim zdaniem jest za mało.
Ciężko mi to sobie wyobrazić, ale widze to na styl Harrego Pottera cz.2 ( dokładnie chodzi mi o komnaty i tunele..)
Początkowy opis jest prawie że identyczny jak z"Ucznia Skrytobójcy"...
A teraz moje uwagi:
- Martwa wiewiórka nie mogłaby się ukrywać....pomijając martwą już wiewiórkę, ukrywającą
Złoto, o ile mi wiadomo, nie rdzewieje a jedynie śniedzieje. Toż to metal szlachetny!
Początek to dłużyzna w opisach, a w dalszej części, przy dialogach, opisów moim zdaniem jest za mało.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
5
[Metale szlachetnie nie "śniadzieja", metale szlachetne jak np. srebro nie rdzewieje, czernieje pod wplywem siarki zawartej w powietrzu> Dodaj smoka, opary siarki i mozesz to nazwać "rdzewiejącym złotem"
Choć rdzewienie to korozja, a korozją mozna nazwać proces czernienia srebra. Miedz nie rdzewieje, nie ulega korozji ale pogrywa sie patyną, związkiem miedzi ktory chroni ją przed szkodliwym wplywem. Aluminium ulega pasywacji, pokrywa sie trudno rozpuszczalnym tlenkiem glinu.]
Taki mały wyklad na temat metali, =] w koncu taki zawód.
Wiewórki nie poluja w nocy, a wczesnym rankiem.
Wieczór, dlaczego nie noc? w lecie noce sa bardzo krotkie, a tu mamy "minuty w godziny" kolejne "2 godziny" mysle ze zadlugo to trwa.
Doczytalem do polowy potem juz wyrywkowo leciałem.
Ogulnie takie sobie.
Fantastyka to wprawdzie przygody w fikcyjnym, mistycznym swiecie, ale trzymaj sie oczywistych faktów. ;-]
Choć rdzewienie to korozja, a korozją mozna nazwać proces czernienia srebra. Miedz nie rdzewieje, nie ulega korozji ale pogrywa sie patyną, związkiem miedzi ktory chroni ją przed szkodliwym wplywem. Aluminium ulega pasywacji, pokrywa sie trudno rozpuszczalnym tlenkiem glinu.]
Taki mały wyklad na temat metali, =] w koncu taki zawód.
Wiewórki nie poluja w nocy, a wczesnym rankiem.
Wieczór, dlaczego nie noc? w lecie noce sa bardzo krotkie, a tu mamy "minuty w godziny" kolejne "2 godziny" mysle ze zadlugo to trwa.
Doczytalem do polowy potem juz wyrywkowo leciałem.
Ogulnie takie sobie.
Fantastyka to wprawdzie przygody w fikcyjnym, mistycznym swiecie, ale trzymaj sie oczywistych faktów. ;-]
Uwaga...
6Mam prośbę. Nie czepiajcie się tak tej złotej monety, gdyż problem leży właśnie w tym, że ona tak naprawdę nie jest ze złota! Przecież nie mogłem napisać wszystkiego już w prologu... Można powiedzieć, iż koleś Romuel jest po prostu tak tępy, że nie wiedział o nierdzewności złota, ale właśnie takiego miałem zamiar go stworzyć! Mam nadzieję, że z jego wypowiedzi doskonale wynika, jakim jest... kretynem, a ja przecież doskonale wiem o tym, że metale szlachetne, naturalnie, nie rdzewieją. A co do tej wiewiórki, cóż, chyba masz rację...
Pozdrawiam, Rafał.
Pozdrawiam, Rafał.
7
Wykład o monecie mi sie podobał. Dziekuję za dobre info.
Rafale, jeżeli jednak moneta nie jest złota, to dlaczego prowadząc narrację piszesz, że jest złota?
Narrator wie wszystko, o ile mi wiadomo, a bohaterzy nie zawsze. W tym wypadku, jeżeli moneta nie jest złota, to bohaterowie (domniemam) myślą że jest ze złota, ale w późniejszej części powieści ujawnisz, że nie jest. Nie powinieneś w takim układzie opisywać jej jako złotej, bo wprowadzasz czytelnika w bład. Raz jest złota, a później nie jest...
Rafale, jeżeli jednak moneta nie jest złota, to dlaczego prowadząc narrację piszesz, że jest złota?
łysy człowiek przez chwilę wpatrywał się uważnie w rywala. Zdawał się być niewzruszony i pewny siebie. Otworzył pięść, ukazując dość dużą, złotą, lekko zardzewiałą monetę, na której powierzchni odbity był smok, ten sam co na skale
Narrator wie wszystko, o ile mi wiadomo, a bohaterzy nie zawsze. W tym wypadku, jeżeli moneta nie jest złota, to bohaterowie (domniemam) myślą że jest ze złota, ale w późniejszej części powieści ujawnisz, że nie jest. Nie powinieneś w takim układzie opisywać jej jako złotej, bo wprowadzasz czytelnika w bład. Raz jest złota, a później nie jest...
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
8
Hmmm, właściwie nie wiem, co mogę jeszcze dopisać, bo zgadzam się z wypowiedziami przedmówców... Rzuciło mi się jeszcze w oczy częste powtarzanie "się" - czasami można je wyrzucić, w innych wypadkach jakoś zmienić zdanie, bo nie wygląda to dobrze.
Do Martiniusa: no pewnie, że narrator wie wszystko, ale czy nie może świadomie wprowadzić czytelników w błąd? Bardzo często tak postępuje. Czasami jest to potrzebne dla zachowania jakiejś atmosfery tajemniczości, kiedy indziej jest rzeczą zbędną - ale to nie jest żadna zbrodnia. :wink:
Do Martiniusa: no pewnie, że narrator wie wszystko, ale czy nie może świadomie wprowadzić czytelników w błąd? Bardzo często tak postępuje. Czasami jest to potrzebne dla zachowania jakiejś atmosfery tajemniczości, kiedy indziej jest rzeczą zbędną - ale to nie jest żadna zbrodnia. :wink:
15
Co do opowiadania - przecietne... Nie bede sie rozpisywal, bo zgadzam sie z przedmowcami.
Tez mi tu troche Potterem zalatuje, a to nie zwiastuje, jak dla mnie, nic dobrego. Kwestia gustu...
A teraz, co do tej przekletej monety...
Wyklad ReQima na temat metali jest jak najbardziej poprawny (mozna powiedziec, ze ja tez po fachu...), ale... Nie widze powodu, by tak sie czepiac tej monety.
Tu sie zgodze z in_absentia: Narrator ma prawo swiadomie wprowadzac czytelników w błąd. Zreszta, nie nalezy robic z czytelnika idioty... Chyba kazdy wie, ze zloto nie rdzewieje... Co automatycznie pozwala stwierdzic, ze moneta tak naprawde nie jest ze zlota. Czytelnik dowiaduje sie tylko, ze jest "zlota" - ma zloty kolor, co wcale nie musi oznaczac, ze jest wykonana ze zlota.
Moze to nie wprowadzanie w blad, a proba zwrocenia na cos uwagi... Jak dla mnie mogla ona byc np z zelaza, ktore jakis nieszczesny alchemik nieprawidlowo pozlocil. Czesc zlota odprysnela, a w niechronionych miejscach powstala rdza. Nic szczegolnego - zero zaklamania. 
(A moze to tylko ja, jako chemik, mam taki tok myslenia...
)
Ok, popolemizowalem sobie troche... Chodzilo mi wlasciwie o to, ze nie mozna sie czepiac pewnych rzeczy do przesady... No chyba, ze czegos faktycznie sie nie da logicznie wyjasnic, jak na przyklad ukrywajacej sie martwej wiewiorki...
(Chyba, ze to zombie ;P)
Tez mi tu troche Potterem zalatuje, a to nie zwiastuje, jak dla mnie, nic dobrego. Kwestia gustu...

A teraz, co do tej przekletej monety...

Wyklad ReQima na temat metali jest jak najbardziej poprawny (mozna powiedziec, ze ja tez po fachu...), ale... Nie widze powodu, by tak sie czepiac tej monety.



(A moze to tylko ja, jako chemik, mam taki tok myslenia...

Ok, popolemizowalem sobie troche... Chodzilo mi wlasciwie o to, ze nie mozna sie czepiac pewnych rzeczy do przesady... No chyba, ze czegos faktycznie sie nie da logicznie wyjasnic, jak na przyklad ukrywajacej sie martwej wiewiorki...

Ich bin Nitroglycerin... l??sche Feuer mit Benzin...
Wer mich in seinen Venen f??hlt... wird mir nicht mehr entflieh’n...
See the fallen angels pray... for my sweetest poison...
I crash and I burn and I freeze in hell... for your poison...
Wer mich in seinen Venen f??hlt... wird mir nicht mehr entflieh’n...
See the fallen angels pray... for my sweetest poison...
I crash and I burn and I freeze in hell... for your poison...