Ostrzeżenie o wulgaryzmach.
Wrzucam tekst, który jest próbą techniki narracji.
Stanowi mniej więcej element cyklu (razem z "Żami jak soram")
________________
Dziecko zaraz po narodzinach ma w oczach Mądrość wszechświata. Potem już nie. Powoli zapomina chyba wszystko, żeby móc stawać się odrębnym bytem. Bo taka jest cena rozumienia grawitacji i siebie. Ale często tak myślą matki - że była w błękitnych oczach ich narodzonego dziecka Mądrość.
Kamil Deptała miał szesnaście lat i już nic nie pamiętał, tylko wiedział, gdzie jest Wielki Wóz i dlaczego niebo wydaje się niebieskie. Ta wiedza zresztą go aktualnie nie zajmowała. O niebie opowiadała jednak z przejęciem pani Jola. Właściwie o Niebie, bo wymawiała to z dużej litery! Że Kamil nie pójdzie do Nieba, mówiła z dużego N i spod namalowanych brwi patrzyła na reprodukcję Memlinga. Rzęsy miała posklejane tuszem i wyglądały jak czułki żuka, tym bardziej, że ciemne, wypukłe oczka przypominały chitynowy, owadzi pancerzyk. Oczywiście, że nie pójdzie do Nieba, tak jak nie pójdzie do poprawczaka. Dostanie kuratora i będzie chodził na spotkania z panią Jolą, psycholożką z Katolickiej Poradni Rodzinnej, która martwi się wyrokami Sądu Ostatecznego. Ostateczność Kamil miał gdzieś. Jest takim samym szitem, jak kolor nieba.
To nie byłoby takie głupie – fizyka błękitu i idea Nieba – ale Kamil tego nie rozumiał już. Nie dotknął sensu metafory, bowiem zwyciężał go gniew, którym dotykał konkrety: magister Jolantę Bargieł, podrabianego Memlinga i mamę, czekającą z rumieńcami wstydu w ciemnawym i chłodnym korytarzu poradni. I Ewelinę. Zwłaszcza Ewelinę.
– Chcesz mi to opowiedzieć? – zapytała gruba psycholog nieczystym głosem, przy „o” układając wargi jak do loda. Poczuł wstręt i skurczył się w sobie.
– Bardzo żałuję.
– Czego? – Znowu nastąpiło obleśnie otwarte „o”!
– Tego… – przedrzeźniał jej artykulację.
– Wciąż jesteś zły?
– Nie. Czuję wstręt – powiedział szczerze, bo rozpaczliwie chciał mówić i słyszeć prawdę.
Tamta pani mecenas miała wysokie obcasy i zakładała nogę na nogę. Wtedy z całej siły nie patrzył, tylko zahaczył spojrzeniem o czubek jej rozhuśtanego pantofla.
– Piłeś, Kamilu! – mówiła karminowo jego imię. – Nie pamiętasz dokładnie, co się działo. Byłeś pijany. Wcześniej nie piłeś alkoholu. Nie pamiętasz, jak poszliście na zaplecze tawerny? Byłeś pijany, prawda? Nie pamiętasz prawie niczego – powtarzała w kółko mecenas, która miała szpilki.
Ciemne włosy upięte upięte wysoko na karkiem, kiedy sięgała po jakaś teczkę do szuflady biurka…
Nie. Nie był wtedy pijany.
– To był stryszek, nie zaplecze.
Pamiętał.
– Wszyscy tam poszliście? Może… nie wiedziałeś? Wszyscy szli? Myślałeś, że wszyscy idą na stryszek?
Szpilki. Stopa. Łydka. Szyja z pasemkami ciemnych włosów.
Mama dotknęła oparcia jego fotela. Miała nabrzmiałe żyły na dłoniach. Sine żyłki na białej skórze pulsowały rytmem jej serca.
– Nie.
Westchnienie. I od nowa „opowiedz, co pamiętasz”.
Pili. Wódkę nalewali do butelki z colą. Ktoś przyprowadził samochód i grała głośno muzyka. Siedziała w samochodzie z kimś… Ewelina? Piła ze szklaneczki. Z butelki też. Nie wiem, kto Ewelinie dawał alkohol. Miała butelkę coli. Każdy miał swoją. Ktoś wyciągnął skręty. Trawę. Jeszcze na plaży. Maciek mówił, że to gówno. Ewelina śmiała się i wyciągała do niego żarzący się papieros. Śmiała się, przechylając się przez kolana Maćka. Miała głęboki dekolt, prawie całe cycki było widać. Maciek wrzucił jej garść piachu i darła się „kurwami”. Maciek pił? Nie. Nie pamiętam. Oni z Marcinem Matusikiem sprzątali plażę, raz byli, raz nie. Pili.
– Powinieneś wtedy odejść – pokiwała głową Bargiełowa o oczach jak pancerz chrabąszcza. Cmoknęła z dezaprobatą, wciąż układając obleśnie usta. – To było złe.
– Chciałem – skłamał głośno i wyraźnie.
– Nie chciałeś, syneczku! – Płakała matka, wyciągając oskarżająco puste ramiona, bo nie umiał jej objąć. Ona nie umiała. – Powiedz, że ty nie chciałeś. Że ty! Taki jasny!
– Nie chciałem, mamo – godził się na kłamstwo posłusznie i patrzył w jej ramiona błagalnie. Wtedy zakładała obronnie ręce na głowę. Nie zakręciła włosów i spływały jej jak ulewne strugi na czoło i twarz.
Najpierw pozwalała im go bić. Ojciec Eweliny rzucił w niego komórką, trafił w czoło i ostry kant plastikowej klapki zostawił krwawą krechę. Mamo! Policjant opierał mu ciężką dłoń na ramieniu. Stał z lewej. Jakby go obejmował. Ale trzymał.
– Sąd nakazał przekazanie nieletniego pod nadzór rodzicielski matce, Dorocie Deptale.
Potem kilka metrów po podłodze wyłożonej zielonoburą wykładziną. Siedem kroków. I mama. Przekazanie pod nadzór… Przyłożyła mu dłoń do czoła i policzka, jak wtedy, gdy w chorobie sprawdzała temperaturę i Kamil poddał się kołyszącej pieszczocie. Otaczał ją zapach dziwnego mydła i potu. On też pachniał obco – tamtym kwaśnym, spleśniałym odorem pokoiku na komendzie, gdzie spędził noc.
– Co dalej? – pytała po kolei osoby w pokoju, rozgarniając zagubionym wzrokiem ruchliwych ludzi w mundurach. Kogo szukała? On był tu, koło jej rąk. Mamo!
– Będzie rozprawa. Sąd zadecyduje. Chodźmy, Kamilu – powiedziała adwokatka i objęła go ramieniem. Poczuł w nozdrzach kobiecy, słodkawy, korzenny zapach i bronił się przed nim wstrzymując oddech.
– Będzie dobrze – gładziła plecach mamę, gdy stanęli przy samochodzie.
Opierała się o maskę biodrem i marszczyła jej się w pachwinach spódnica.
– Co czułeś zanim t o się stało? – spytała Bargiełowa i złożyła ręce jak do modlitwy.
– Nie wiem.
Wiedział. Zacisnął jednak wargi i uda, wparł stopę w stopę. .
– Myślałeś, że to jest złe?
Wzruszył ramionami i potwierdził głową, że tak.
– Że to jest grzech? – Upewniała się z przejęciem, nawet oglądnęła się znacząco na duży krzyż, wiszący na ścianie. Powędrował wzrokiem za jej spojrzeniem, skupił się – polichromia na figurze była miejscami zblakła i złuszczona, kolana Chrystusa, widocznie uszkodzone niedawno, bielały świeżym drewnem.
– Nie.
– Ohyda?
Przedtem na stryszek chodzili z Eweliną inni. Wracali i wszyscy się śmiali, żartowali, klepali po ramionach jak zwycięskiego zawodnika. Dziewczyna tańczyła na kontuarze, powiewając bluzką. Tańczyły jej piersi drażniąco rytmicznie.
– Niezła jest. – Szturchnął go porozumiewawczo Robert, pomocnik ratownika z sąsiedniego ośrodka. Może on też już był? Kamil śmiał się głośno.
Opowiedział Bargiełowej. Nie o stryszku, ale film z Internetu. Tamtego nie pamiętał. Szumiało i pulsowało ogłuszająco w skroniach. Wtedy. Pinda psycholog miała teraz ceglaste wypieki i zawisała ustami na jego ustach w tym przeklętym, jebanym „o”.
– Dziewczyna jest zdemoralizowana – tłumaczyła mamie adwokatka. – My pokażemy Kamila. Jest małoletni. Uczeń szkoły muzycznej, ministrant. Wakacje. Pierwszy alkohol. Hormony…
Był przerażony?
– Co ty, kurwa?! – Pluła i krztusiła się Ewelina. Próbował ją przepraszać. Wstydził się własnego, lepkiego i gorzkawego zapachu. Miał ochotę płakać. – Co to, kurwa, polucje?
Sięgnęła po komórkę, którą ustawiła na jakieś upchniętej w kącie szafce.
– Trzynaście sekund – powiedziała z pogardą. – Gdy pokażę chłopakom, umrą ze śmiechu.
– Nie pokazuj – poprosił ze łzami.
– Było mnie nie babrać tym świństwem! – Ocierała twarz małą, pulchną ręką o obgryzionych paznokciach.
– Nie pokazuj! - Myślał o brudzie za paznokciami. Mama pilnowała zawsze...
Chwycił ją za rękę, wykręcił z wściekłością. Wyłuskał telefon.
– Oddaj to, skurwysynie – piszczała.
Na oślep kasował filmiki. Był szybki, miał wprawę z gierek, toczonych kciukiem pod ławką w szkole. Wtedy pewnie skasował tamtych.
– Co było na tych skasowanych? – dopominała się pani adwokat w spódnicy opinającej biodra.
– Wszystko. Jak my… - Nabrał powietrza i wtedy pierwszy raz opowiedział ten film pornograficzny.
Potem mu się to wszystko, co się nie wydarzyło znowu śniło. Wiele razy. Budził się i powtarzał sobie sekwencje. Ewelina tyłem do niego, wypięta, z ustami ułożonymi w kształt litery „o”. Uderza ją ręką w pośladek. Ona rozumie i zmienia pozycję. Teraz robi mu loda… To jest na filmie.
– Zmyślasz – roześmiała się głośno i wesoło adwokat. Pogłaskała go po policzku jak dziecko.
Opowiadał więc grubej kretynce z Poradni, a tamta paplała o etyce i panu Bogu, który go kochał i stworzył niebo. Więc wyobrażał sobie mściwie, że ta kolubryna klęczy z wypiętym w niebo grubym dupskiem. Niech ma! Za ich wszystkie podłe i obleśne pytania o to z Eweliną, że co, że jak, że którędy. Opowiadał i dymał w dupę, a ona jęczała swoje „o”. Albo nawet „o Jezu”.
Matka wciąż płakała. I od tamtego razu ani razu nie przytuliła go.
Wtedy przez okienko w dachu widać było, jak wstaje szarawy świt. Siedział skulony, wstydził się pójść na plaże do innych i do domu, do mamy też już się wstydził. Potem niebo zrobiło się błękitne, bo cząsteczki powietrza odbijały fale świetlne tej częstotliwości, a były zbyt małe, by ujawnić wszystkie kolory. Niebieskiego więc wokół było pełno.
Pierwsze trzynaście sekund…
Tylko, że Ewelina miała 13 lat. Rzeczywiście była zdemoralizowana, co sąd wziął pod uwagę, choć podczas sprawy na nagraniach prezentowano, jak Kamil gwałcił dziecko.
Trzynaście sekund błękitu
1
Ostatnio zmieniony ndz 24 cze 2012, 22:16 przez Natasza, łącznie zmieniany 6 razy.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)