Główną kwestią jaka mi się nasuwa jest to, że debiutowanie powieścią wielotomową nie jest najlepszym pomysłem.
Po pierwsze:
Pierwsza książka jest efektem pracy solo. Stanowi wyobrażenie autora o pisaniu poparte ogromnymi chęciami, ale nikłą wiedzą. Praca z redaktorem uczy innego (technicznego) patrzenia na każdy aspekt tekstu. W efekcie do druku idzie materiał oszlifowany, a autor zyskuje dużo dodatkowej wiedzy, którą może wykorzystać w kolejnych książkach. Z tą wiedzą pisze drugi tom.
Daje to pewien rozdźwięk i różnicę poziomu dwóch części tej samej historii.
Dodajmy do tego postęp/rozwój warsztatu w trakcie samego pisania, który jest i powinien na tym (początkowym) etapie być znaczny. W efekcie pod koniec pisania drugiego tomu, autor jest warsztatowo daleko od chwili, gdy dany tom zaczynał. Nie mówiąc już o odskoczeniu od chwili, gdy zaczynał pierwszy.
Zdobyte doświadczenie teoretycznie przekłada się na trzeci tom. Teoretycznie, bo lepszy warsztat nie musi iść w parze z lepszą historią. W każdym razie trzeci tom jest pisany w oparciu o sumę i interpretację zdobytej wiedzy, którą autor nie dysponował wcześniej. A wciąż (niektórzy twierdzą, że przez pięść pierwszych książek) przyswaja ją w trybie przyspieszonym (przynajmniej powinien).
Mój przykład kończy się w tym miejscu, ale podejrzewam, że analogicznie jest w przypadku kolejnych tomów.
W efekcie każda z napisanych książek jest inna, a problem leży tu, że to wciąż ta sama historia.
Po drugie:
Bardzo złym pomysłem jest pisanie wielotomówki jako całości, gdy akcja jednej części wynika bezpośrednio z poprzedniej i stanowi jej płynną kontynuację. Biorąc pod uwagę fakt, że stworzenie jednej zajmuje około roku to biorąc ją do ręki czytelnik nie pamięta już co działo się wcześniej.
Po trzecie:
Dodatkowo, gdy tomy nie stanowią zamkniętej całości, a więc istnieje konieczność zamknięcia historii (w moim wypadku tom trzeci) może pojawić się problem związany z tym, że pierwotne założenie niekoniecznie okazuje się zgodne z przewidywaniami. Mam tu na myśli sam projekt rozwoju fabuły. Teoretycznie wszystko można zmodyfikować i pozmieniać, ale gdy poprzednie części już są, a kolejna wynika z nich bezpośrednio, jest to najzwyczajniej w świecie karkołomne.
Po czwarte:
Po dwóch/trzech latach od rozpoczęcia historii patrzy się na nią zupełnie inaczej niż na początku. Ba! Na samo pisanie patrzy się inaczej i nagle trzeba usilnie starać się, aby kolejna książka nie odbiegała zbytnio od tego, do czego czytelnik się już przyzwyczaił.
Dziś uważam, że o wiele rozsądniej byłoby napisać kilka książek stanowiących odrębne całości i na nich eksperymentować, a za wielotomówkę wziąć dopiero, gdy warsztat nieco okrzepnie. Wtedy rozdźwięk pomiędzy częściami nie byłby tak znaczny, a i utrzymanie w ryzach stylu pisania byłoby łatwiejsze.
To tak do przemyślenia dla przyszłych debiutantów

Pozdrawiam