Dwudziestolatki
Ja mam dwadzieścia lat, ty masz dwadzieścia lat, przed nami siódme niebo - tak mi śpiewałeś zaraz po tym, jak się poznaliśmy, wedle słów starej piosenki. Dziś nie potrzeba więcej nam do szczęścia chyba już nic. Tacy właśnie byliśmy: młodzi, beztroscy i nie potrzebujący do szczęścia nic prócz siebie, a wkrótce pokochałam cię bardziej niż głos Kossowskiego. Naszych nieb było dokładnie osiemdziesiąt jeden, tyle, ile dni spędziliśmy razem na ich odkrywaniu.
Mówią, że niecałe trzy miesiące to za mało, aby poznać drugiego człowieka. Wystarczająco jednak, aby go pokochać. I uwierzyć w te wszystkie górnolotne bzdury, snujące się w chmurach, pomiędzy jednym szczęściem a drugim. Trafiały prosto z twoich ust w moje serce, niczym strzała szalonego Amora, unużana wcześniej w truciźnie. Niebo już wtedy pociemniało, zwiastując nadejście burzy, jednak uczyniłeś mnie ślepą. Wszystko przesłaniał blask twojej aureoli.
Czy gdyby było to niebo siódme, a nie osiemdziesiąte pierwsze, upadek byłby mniej bolesny? Może wylądowałabym na znajomo twardej ziemi samotności, myśląc w tamtej chwili, że to najboleśniejsze rozczarowanie. A może bez względu na wysokość zrzuciłbyś mnie w otchłań. Nie wiem, a teraz jest już za późno, aby się zastanawiać.
Pociąłeś moje skrzydła tak dotkliwie jak twarz, brzuch i plecy, a strzępy białego puchu uparcie unosiły się na powierzchni kałuży krwi. Nigdy bym się nie spodziewała, jak łatwo jest nagle trafić do piekła. I wcale nie trzeba umierać, choć tamtego dnia właśnie umarłam. To, co pozostało, drżące, skrwawione i zbrukane na wiele sposobów, nigdy nie miało już latać.
Wiem, że chciałeś, by i ono umarło - krzyczałeś przecież 'zdychaj, suko!', ale najwidoczniej popełniłeś jakiś błąd, bo nagle z blasku niebiesko-czerwonych świateł wyłoniły się prawdziwe anioły i zdołały pozszywać rozprute kawałki. To, co wyszło z ich rąk, było jednak boleśnie niedoskonałe, choć uparli się twierdzić inaczej. Stworzyłeś piekło, ale czasem myślę, że to ja przywołałam potwora.
Często żałuję, że wtedy ci się nie udało. Najbardziej, gdy przypominam sobie, że cały świat miał być cudny i kłaniać nam się w pas.A teraz nawet nie mogłabym się odkłonić, bo mój pas jest częściowo sparaliżowany. Lubię jednak myśleć, że może... może gdzieś tam istnieje prawdziwe niebo?
Ja wciąż mam dwadzieścia lat, ty masz tylko dwadzieścia lat. Nie będzie nigdy więcej, bo nie ma już tamtych nas. Tak jak nie ma luster przed nami. Ja w swoje brzydzę się spojrzeć, ciebie zaś otaczają kamienne ściany, które aż nazbyt dobrze oddają wygląd twej duszy. Masz jeden spacer tygodniowo, kiedy możesz spojrzeć w górę z nadzieją, że niebo kiedyś ci wybaczy i zechce spojrzeć na ciebie. Ja nie potrafię.