Jego Głos
Ah, te łopoczące w głowie jak skrzydła motyla myśli, w istocie nie będące JEJ myślami, lecz głosami z przeszłości od Ważnych Osób. Człowiek do pokuty, kiedy śmierć u dupy. Wolała słowa piosenki, a jakże: mom and dad are like my head I won't listen to tchem until they're dead or I'm dead sad but true sad but true. Trzaskała palcami po maszynie do pisania i popijała drogie portugalskie wino. A wszystko z ogromną, dwutysięczną biblioteczką w tle. Nic więcej nie potrzeba było jej do spełniania, jak to mówiła, swojego powołania. Może wreszcie dzięki temu poukłada sobie w głowie? Chaosmos kontra siła pisarskiej syntezy. Powodzenia, pomyślało jej się w głowie, uwaga, własną myślą.
Tak więc siedziała samotnie w mieszkaniu i segregowała myśli na te bezwzględnie do niej należące oraz na te, które należały do kogoś innego. Nie da się ukryć, że tych pierwszych nie było za wiele, co wprawiło ją w bardzo, ale to bardzo zły nastrój. Natomiast te drugie dzieliły się na dwie podkategorie: te, które należały do osób istniejących, bliskich oraz te, z którymi miała bardziej do czynienia poprzez różne środki przekazu. Nie trzeba dodawać, że najczęściej sugerowała się – co w ogóle nie powinno mieć miejsca – tymi zapośredniczonymi. Lecz niektóre myśli były jej nieskończenie bliskie. Tak naprawdę to wszystko nic go nie obchodzi. Że obraca się w konstelacji familijnej - przyjeżdża tu na święta, na tradycyjne urodziny maluchów, podobne okazje - to wyłącznie siła inercji, rykoszet genetyczny: bo się tutaj urodził, bo dzieli z nimi geny. Ale dzieli geny także ze ślimakiem winniczkiem.
Natomiast jeżeli chodzi o myśli na bezwzględnie do niej należące, to pewnego razu, pisząc opowiadanie, a to właśnie podczas procesu pisania mogła odnaleźć swój własny głos, wpadła na taką frazę: punkty widzenia można zmieniać w nieskończoność, czasem trzeba po prostu zmienić punkt siedzenia. Nie jest sztuką siedzieć na dupie w jednym miejscu i cały czas szukać nowych perspektyw, np. w książce „Nieskończoność w jednej dłoni. Dialog buddysty z fizykiem kwantowym”. Może i rzeczywiście w tej jednej dłoni jest wszystko, ale może dla mnicha buddyjskiego, a nie dla kobiety w kwiecie wieku należącej do kultury opartej na greckiej filozofii, rzymskim prawie i etyce chrześcijańskiej. Tutaj za wiele w tej dłoni nie widać. Żeby tak dało dyskutować z myślami otrzymanymi w spadku od najbliższych. Najlepiej byłoby zniknąć stąd na zawsze.
Zatem tak czy siak wygrywał lęk i głos samego Boga. Lub „boga”, żeby każdy wiedział, że chodzi o czwarte przykazanie i nie występowanie przeciw pierwszemu.
Człowiek do pokuty… Zabezpieczyła się niezwykle solidnie. Miała scenariusz, gotowy zbiór rozwiązań. Modlitwa i medytacja chrześcijańska, to najważniejsze. Słowami, nad którymi można by dokonać refleksji, były: Jezu Chryste, synu Boga, zmiłuj się nade mną. Jezu Chryste, synu Boga, zmiłuj się nade mną. I tak w zapętleniu. Można było również kontemplować ciszę, ale w jej przypadku cisza w głowie była niemożliwa. Co dalej – chodzenie do Kościoła i do sakramentu spowiedzi; zwłaszcza do Kościoła w wymarłych językach, to już wyższy poziom obcowania z kulturą. Każdy powinien być wysyłany na takie Msze, myślała sobie, teraz z kolei swoimi prawdziwymi myślami. Następnie - muzyka sakralna, np. "Canticles of ecstasy" Hildegardy z Bingen. Poza tym czytanie Biblii i dzieł mistyków: Teresy z Avila i Świętego Jana od Krzyża. To ostatnie zwłaszcza jej się podobało, chciała wiedzieć jak najwięcej o ciemnej nocy duszy.
Kolejny obok czytania książek amulet, chroniący ją przed niezbyt atrakcyjnym światem, prócz pisania, które wiele jej zawsze mówiło o sobie. Jego Głos.