-A jednak pan maluje?
Na dźwięk znajomego głosu Stanisław drgnął i uniósł głowę znad sztalugi.
-Maluję. - Uśmiechnął się jakby niepewnie i przetarł dłonią po policzku, znacząc na nim turkusowy ślad, ciągnący się od nasady nosa aż po linię jasnych wąsów.
Jasieński, wsparłszy ręce na biodrach, z wyraźnym zadowoleniem przyglądał się niewykończonemu jeszcze pejzażowi.
-Mnie się to naprawdę bardzo, bardzo podoba, pana ostatnie obrazy są... - Zaczął, ale nie skończył, dostrzegł już ten niecierpliwy ruch dłoni Stanisława, pełne irytacji zapinanie surduta, drugi guzik w pierwszą dziurkę, krzywo, gniewnie, buntowniczo...
Nareszcie trzasnęły drzwi; Stanisław znów był sam, tak, jak przed kwadransem – i tylko słowa Jasieńskiego wwiercały mu się w mózg, nie pozwalały od siebie uciec.
„Ostatnie obrazy... Ostatnie obrazy... Ostatnie obrazy...”
Ostatnie? A więc to już? Ile dni mu zostało, zanim całkiem straci siłę w słabnącej dłoni? Jak długo to wszystko potrwa - miesiąc, pół roku, a może rok?... Tak niewiele? A przecież wiedział, że chory, że nieuleczalnie, że... Naprawdę nie zobaczy pierwszej szkolnej cenzurki Stasia, nie zatańczy z Helenką na jej weselu?... Świat naraz zawirował, zawirowała pracownia, w szaleńczym korowodzie przemknęli przez pokój ciotka Stankiewiczowa, Mehoffer, Liza Pareńska, Jasieński, Helenka, Mietek, Staś – i znikali, jedno za drugim, w obrazie, niedokończonym jeszcze pejzażu, wciąż tkwiącym na sztaludze.
Z piersi mężczyzny wyrwał się tłumiony długo szloch.
„Więc tak – ostatni obraz?... Ostatni?... Ostatni?...” - natrętna słowo nie dawało spokoju, rozsadzało czaszkę, pulsowało w niej nieludzkim bólem; Stanisław, niewiele myśląc, chwycił leżący na stole nóż...
Na pozór w pracowni nic się nie zmieniło: te same szafirowe ściany, otwarte na oścież balkonowe okno z muślinowymi zasłonami falującymi na wietrze, stojący na stole talerz pełen słodkich knedli, obtłuczony siwak z pękiem białych bzów – i tylko te strzępy pokrytego pastelami kartonu wokół pustej sztalugi...
Stanisław klęczał z twarzą ukrytą w dłoniach, jego ciałem raz po raz wstrząsało spazmatyczne łkanie, przerażony i osamotniony nie był w stanie zrobić choćby kroku.
I nagle - skrzypnięcie podłogi, szelest sukni, dotyk ciepłej, twardej dłoni na ramieniu.
Teosia...